piątek, 2 marca 2012

Gadające głowy - dzień z życia mojego

Puk puk.
Puka łopatką do piasku moje starsze dziecko w moją śpiącą jeszcze głowę. A młodsze już podpełza mierząc zębami w mój nos (ewentualnie ucho - zależy co wystaje spod kołdry).

Zbieramy się do żłobka.
Gdy Tatuś odwozi Emila ja ogarniam siebie i domek - pranie, sprzątanie, na końcu śniadanie. Tak, Stasia też trochę przygłodzam (przygładzam?) - jak poczeka na to śniadanie to ładniej zjada i szybciej zapada w drzemkę.

- "Zredaguj mi te gadające głowy i napisz kosztorys, ja się biorę za drugą robotę."- powiada Tatuś i przysysa się drugiego komputerka.
Siadam zatem do montażu korzystając z chwili kiedy Staś śpi.

Gadającymi głowami Artur nazywa ludziki, które mówią coś, na jakiś temat, do kamery. Takie po prostu gadające głowy.
Gadających głów jest kilka i w sumie gadają tak sobie z godzinę. Muszę z tego zrobić 2 minuty. Czyli prosta sprawa.
Jeśli jednak nie byłam wcześniej z Arturem na planie to zupełnie nie wiem o czym te gadające głowy mówią. Trzeba przesłuchać to wszystko raz, potem drugi, porobić notatki, poprzycinać tak by zostały najważniejsze wypowiedzi. Gdy zostaje już 20 min układam plan i wg tego planu tworzę te dwie minuty materiału.

I wszystko byłoby proste gdybym pracowała poza domem i nie odchodziła od komputera przez tych kilka godzin... Artur lubi pracować w domu bo ciągle coś podjada, zazwyczaj przed telewizorkiem tłumacząc, że szuka tam inspiracji do swojego montażu.
Mi praca w domu jakoś średnio wychodzi. Po 30 minutowej drzemce budzi się Staś. Artur próbuje go zabawiać żebym ja mogła pracować ale nawet słuchawki na uszach nie chronią mnie przed instynktem, który każe mi poderwać się sprzed komputerka i wziąć Stasia. Stasio ląduje zatem na moich kolankach przyssany do cycka (to działa na każdego faceta, bez względu na wiek). A ja próbuję jakoś jedną ręką dalej pracować.

W międzyczasie odwiedza nas kolega  Ernest.
No z wujkiem to można się bawić!
Po chwili dwóch dorosłych facetów (tatuś i wujek) siedzą przed rozsuwaną szafą i zaglądają co chwila do środka. W szafie siedzi oczywiście Staś  z latarką i co chwila otwiera i zamyka szafę. No i trzech facetów ma super zabawę.

Praca pochłonęła mnie całkowicie ale wyrywa mnie z niej odór spalenizny. Zupełnie jakby ktoś szczura upiekł, tzn nigdy nie piekłam szczura ale wyobrażam sobie, że to właśnie taki "zapach" by miał.

-"Renata coś ci się pali!" - woła odkrywczo z kuchni Artur.
No i zupkę dla Stasia trzeba było gotować jeszcze raz. W sumie nie była to jeszcze zupka, ot kawałek mięska wrzuciłam do garnka (z indyka nie ze szczura) ale zapomniałam o tym zupełnie.
Wstawiam drugą zupkę. Materiał wysyłam mailowo i biorę się za kosztorys.


- "To co na obiad? Idziesz do sklepu?"- pyta zniecierpliwiony mąż, że obiadu jeszcze nie ma.
- Zaraz, kończę kosztorys, jadę po Emila i wstąpimy do sklepu.

Przy okazji odwożę Ernesta na przystanek. Samochód co chwila tonie w kałużach przebijając się przez lasek i błotniste werteby.
-"Uuuh, niezłe skróty jakieś! Na pewno dobrze jedziemy?"- pyta nieufnie Ernest.
- Tędy najkrócej do żłobka - odpowiadam dumnie, że znalazłam miejsce gdzie dziecko nie wypadnie zza bramki na ruchliwą ulicę.

Z zakupów oczywiście nic nie wyszło, bo Emil zaparł się nogami i rękami o fotelik i przednie siedzenie i z samochodu ruszyć się nie chciał. Zostawić Emila w samochodzie? - o nie, to byłoby zbyt niebezpieczne dla otoczenia!
Zatem szybko do domu i szybko do sklepu.

W domku ledwo zrzucam z siebie ubranie już Stasio wpycha się na kolana i jęczy okropnie. Domyślam się, że nakarmić dziecko obiadkiem też ja muszę.
Stasio je zatem obiadek, a Emila dokarmiam bitą śmietaną żeby tylko siedział cicho przez chwilę. Bitą śmietanę przyniósł sobie sam tylko sam nie umiał zaaplikować jej do buzi.
Ale konsumować też spokojnie się nie da bo po chwili tatuś woła:

-"Renata, widziałaś propozycje poprawek?"- aha, czyli przeczytał maila.

Upycham w Stasia resztki zupki, w Emila bitą śmietanę, w siebie zimne wczorajsze żeberka i szybko poprawiam materiał bo zaraz pan O. będzie musiał opuścić biuro a materiał ma być na jutro.
Artur wziął się za obiad a ja kosztorys i poprawki.

Kuchnia po tym gotowaniu wyglądała jak pobojowisko więc spokojnym wieczorkiem czekało na mnie jeszcze szorowanie garnków, patelni, kąpanie i usypianie dzieci.

To jeszcze nie koniec.

-"Kosztorys skończyłaś? Bo tutaj pan O. przysłał jeszcze propozycję na wstawienie kilku plansz."

Siadam zatem nocą i robię jeszcze animowane plansze.
O godz. 23 projekt zamyka się niespodziewanie. Biegnę po pomoc do męża a ten krzyczy:
- "Jabłko S! Jabłko S! Kobieto! "
Zawsze zapisuję projekty ale gdy co chwila biegnę usypiać Stasia (bo ząbkuje i się budzi w nocy) albo Emila (bo zasikał piżamkę) to jak tu można pracować spokojnie?
Na szczęście komputerek zapisuje automatycznie co 20 min więc aż takiej tragedii nie było.

Ale o północy wyglądałam mniej więcej tak:


Co prawda mam zdecydowanie mniej zarostu na twarzy i więcej włosów na głowie ale podobieństwo jest uderzające.

ps. Na koniec poranny komentarz Artura -" no jak się Ciebie nie przypilnuje to nic nie zrobisz. I jak mogłaś o kawie zapomnieć!"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz