sobota, 24 października 2015

film taaakkk!

W sobotę wieczorem ludzie powinni pić piwo, spotykać się ze znajomymi, oglądać film lub czytać książkę.
Ja zazwyczaj tego nie robię. Chłop znowu wyjechał więc nie mogę tak po prostu wyjść i zostawić dzieci. Czytać też nie mogę, chyba, że bajki na dobranoc. Opcja film - taaaakkk! Ale do zmontowania.
Więc wcale mi się nie chce. Szczerze to piszę.
I wcale nie pociąga mnie historia człowieka sukcesu ani jego książka. Nie zamierzam kierować dużą korporacją ani zostać liderem (choć w wychowaniu tych nieposłusznych urwisów może by się przydała...?) Ale robotę zrobić trzeba.

No, w sumie Pani Grażynka była, wymarzony człowiek kultury. I tak przekonuje ona na tym spotkaniu, że jak się już dorwie człowiek do "tej książki to czyta się ją jednym tchem".
I nawet była Bardzo Ważna Osobistość...

Promocja książki - pozachwalać trzeba. I że książka super i autor niebanalny.
Pod koniec filmu ze spotkania jestem już niemal przekonana, że tak właśnie jest. I zamiast 2 minutowego materiału mam 10 min bo wszystko wydaje mi się ważne i tyle opowieści różnych ludzi ciekawych.

Chciałabym jednak zacytować Wam dwie wypowiedzi, które na prawdę uważam za cenne przemyślenia.
VIP zastanawiał się "skąd się biorą ciekawe życiorysy, dokonania w trudnym życiu, w trudnych czasach?" I on zawsze powtarza, że to "jest taki mechanizm jojo. Im bardziej w dół, tym bardziej w górę. Im bardziej ktoś dociśnie do samego dołu, tym bardziej ambicja i jakaś odwaga, i jakieś doświadczenia i marzenia, aspiracje windują w górę."

Drugi cytat, też zresztą cytowany przez autora książki jako prośba swojego profesora do studentów.
Profesor zawsze powtarzał swoim uczniom o tym, co jest potrzebne w tym konkretnym zawodzie akurat, ale uważam, że można to traktować jako coś dla każdego:

"Pamiętajcie, że w tym zawodzie najważniejszy jest talent. Jeśli go wam zabraknie, starajcie się to nadrobić pracowitością. Ale jeśli jesteście na to zbyt leniwi, to udawajcie chociaż inteligentnych. Jeśli wam się to też nie uda, to zachowujcie się chociaż kulturalnie. A jeśli byście i tego nie potrafili, to proszę was chociaż o odrobinę taktu."



piątek, 16 października 2015

Ja też chcę kwiatki!

Ja też chcę kwiatki! I czekoladki!
Kilka dni temu był Dzień Nauczyciela, ja nauczycielem szkolnym nie jestem. Ale uczę, uczę każdego dnia swoje dzieci po prostu życia. 
-"Zostaw to pranie, tę zupę i tę podłogę. Nikt Ci za to nie zapłaci. Materiał do zmontowania czeka."- pogania mąż.
A kobiety chyba tak już mają, że dom i dzieci nie mogą czekać; wszystko inne zostawia się w tyle.
Ale dwa dni później ubranka i tak lądują w koszu na brudną bieliznę z plamami nie do wywabienia współczesnymi detergentami. Podłoga zaklejona czymś bliżej nieokreślonym.
 I nikt nie chce jeść tej zupy, chociaż piękną nazwę posiada: królewska! 
- "Ze szpinakiem?! Ble!" - odpowiadają wszyscy mężczyźni w domu.

Mąż tworzy wspaniałe danie chińskie. Dzieci siadają, spoglądają na talerz z miną podejrzaną.
A ku mej uciesze (głęboko ukrytej) Emil wypowiada obfity komentarz:
"- Bleeee".
Staś mu wtóruje:
- "Bleeee".
- Ale co tu jest ble? To jest kurczak, to makaron, a tu warzywka, wszystko w pysznym sosikiem. - zachwalam danie.
- "To jest obrzydliwe" - podsumowuje Emil nawet nie spróbowawszy ociupinki.
-"To jest obzidliwe" - powtarza Staś.
Po czym razem odchodzą z kuchni, a ja wymyślam coś innego na kolację.

*
-"Emil pobił się w szkole z kolegami"- mąż oznajmia nowinę.
Patrzę na Emila i pytam - Emil to prawda? Dlaczego się biłeś? Od czego to się zaczęło?
- "No tak, no bo chciałem się zapoznać z kolegami i przedstawiłem się. A oni zaczęli się smiać i wołać KICI KICI. No to ja ich kopnąłem w plecak, a oni mnie w tyłek. I tak to się zaczęło".
Acha. No tak, ten kto wie skąd takie miałczenie kolegów ten pewnie też uśmiechnął się teraz pod nosem. Ja też się uśmiechnęłam i nie wiedziałam co powiedzieć tylko spojrzałam na Artura. Też miał ten problem w dzieciństwie. 
I trzeba dziecku zrobić pogadankę na temat bicia się, reakcji na obrażania przez innych itd.

*
-"Znowu rozrabiał"- co drugi dzień słyszymy skargi na Stasia. - "A przecież za rok idzie do szkoły".
Zostawiam Stasia na treningu piłki, siadam na balkonie ukradkiem podglądając jego wyczyny.
- "Mamy obserwatora, pomachajcie dzieci do pani tam na górze"- mówi trener. Dzieci machają, ja odmachuję.
A ja tu nie zupełnie dla przyjemności siedzę. Muszę trochę Staśka pilnować. Bo trener nie wie, że Staś potrafi gryźć, kopać i wygłupiać się w dosyć zapalczywy sposób, a ja to wiem. 
Przy okazji szybko wypełniam ankietę logopedyczą i wymykam się na szybkie zakupy. O, w sumie mogę wstąpić też do przedszkola i spytać na czym tym razem polegało rozrabianie Staśka.
-"Nie słucha się, ciągle się śmieje, rozśmiesza też inne dzieci, gdy trzeba się skupić na ćwiczeniach albo odpocząć na leżakowaniu"- odpowiada Pani. -"Ja już jestem przyzwyczajona ale Pani Ula to zupełnie nie wie czasem jak ma do niego trafić".
-Acha.- wzdycham lekko uspokojona. Dobrze, że Pani Ula nie widziała okrągłych śladów na ramieniu Michałka po zębach Staśka i chwytów zapaśniczych, których nie wiadomo gdzie się nauczył. Z resztą, jak sam mówi: "To nie ja, to moja noga/ jęka. I to głowa tak mi mówi, takie pomyśły żeby tak robić, a ja chcę być gźiećny, naplawdę" - przekonuje niewinnie.

Stasiek po prostu taki jest. Najwyrażniej uważa, że rozweselanie innych to jego misja życiowa.
Kiedyś w korowodzie pytań typu: po co jest niebo, po co słońce itd padło pytanie: po co są dzieci?
- No właśnie Stasiu, po co są dzieci?- pytam synka.
-"yyymmm... bo jakby nie było dzieciów to mama była by smutna."

I było to jedno z najpiękniejszych i najmądrzejszych prawd życiowych jakie usłyszałam od swojego dziecka.

Czysto by było w domu, mniej pracy przy gotowaniu i sprzątaniu. I na dalekie wycieczki pewnie częściej bym jeżdziła. Zamiast na buty, leczenie zębów, dodatkowe zajęcia mogłabym wyglądać pięknie i mój dom pięknie by wyglądał.
Ale teraz też jest pięknie, bo podobno tam gdzie na ścianach są dziecięce malunki tam mieszkają szczęśliwe dzieci, " a bez dzieciów mama by była smutna".