sobota, 24 października 2015

film taaakkk!

W sobotę wieczorem ludzie powinni pić piwo, spotykać się ze znajomymi, oglądać film lub czytać książkę.
Ja zazwyczaj tego nie robię. Chłop znowu wyjechał więc nie mogę tak po prostu wyjść i zostawić dzieci. Czytać też nie mogę, chyba, że bajki na dobranoc. Opcja film - taaaakkk! Ale do zmontowania.
Więc wcale mi się nie chce. Szczerze to piszę.
I wcale nie pociąga mnie historia człowieka sukcesu ani jego książka. Nie zamierzam kierować dużą korporacją ani zostać liderem (choć w wychowaniu tych nieposłusznych urwisów może by się przydała...?) Ale robotę zrobić trzeba.

No, w sumie Pani Grażynka była, wymarzony człowiek kultury. I tak przekonuje ona na tym spotkaniu, że jak się już dorwie człowiek do "tej książki to czyta się ją jednym tchem".
I nawet była Bardzo Ważna Osobistość...

Promocja książki - pozachwalać trzeba. I że książka super i autor niebanalny.
Pod koniec filmu ze spotkania jestem już niemal przekonana, że tak właśnie jest. I zamiast 2 minutowego materiału mam 10 min bo wszystko wydaje mi się ważne i tyle opowieści różnych ludzi ciekawych.

Chciałabym jednak zacytować Wam dwie wypowiedzi, które na prawdę uważam za cenne przemyślenia.
VIP zastanawiał się "skąd się biorą ciekawe życiorysy, dokonania w trudnym życiu, w trudnych czasach?" I on zawsze powtarza, że to "jest taki mechanizm jojo. Im bardziej w dół, tym bardziej w górę. Im bardziej ktoś dociśnie do samego dołu, tym bardziej ambicja i jakaś odwaga, i jakieś doświadczenia i marzenia, aspiracje windują w górę."

Drugi cytat, też zresztą cytowany przez autora książki jako prośba swojego profesora do studentów.
Profesor zawsze powtarzał swoim uczniom o tym, co jest potrzebne w tym konkretnym zawodzie akurat, ale uważam, że można to traktować jako coś dla każdego:

"Pamiętajcie, że w tym zawodzie najważniejszy jest talent. Jeśli go wam zabraknie, starajcie się to nadrobić pracowitością. Ale jeśli jesteście na to zbyt leniwi, to udawajcie chociaż inteligentnych. Jeśli wam się to też nie uda, to zachowujcie się chociaż kulturalnie. A jeśli byście i tego nie potrafili, to proszę was chociaż o odrobinę taktu."



piątek, 16 października 2015

Ja też chcę kwiatki!

Ja też chcę kwiatki! I czekoladki!
Kilka dni temu był Dzień Nauczyciela, ja nauczycielem szkolnym nie jestem. Ale uczę, uczę każdego dnia swoje dzieci po prostu życia. 
-"Zostaw to pranie, tę zupę i tę podłogę. Nikt Ci za to nie zapłaci. Materiał do zmontowania czeka."- pogania mąż.
A kobiety chyba tak już mają, że dom i dzieci nie mogą czekać; wszystko inne zostawia się w tyle.
Ale dwa dni później ubranka i tak lądują w koszu na brudną bieliznę z plamami nie do wywabienia współczesnymi detergentami. Podłoga zaklejona czymś bliżej nieokreślonym.
 I nikt nie chce jeść tej zupy, chociaż piękną nazwę posiada: królewska! 
- "Ze szpinakiem?! Ble!" - odpowiadają wszyscy mężczyźni w domu.

Mąż tworzy wspaniałe danie chińskie. Dzieci siadają, spoglądają na talerz z miną podejrzaną.
A ku mej uciesze (głęboko ukrytej) Emil wypowiada obfity komentarz:
"- Bleeee".
Staś mu wtóruje:
- "Bleeee".
- Ale co tu jest ble? To jest kurczak, to makaron, a tu warzywka, wszystko w pysznym sosikiem. - zachwalam danie.
- "To jest obrzydliwe" - podsumowuje Emil nawet nie spróbowawszy ociupinki.
-"To jest obzidliwe" - powtarza Staś.
Po czym razem odchodzą z kuchni, a ja wymyślam coś innego na kolację.

*
-"Emil pobił się w szkole z kolegami"- mąż oznajmia nowinę.
Patrzę na Emila i pytam - Emil to prawda? Dlaczego się biłeś? Od czego to się zaczęło?
- "No tak, no bo chciałem się zapoznać z kolegami i przedstawiłem się. A oni zaczęli się smiać i wołać KICI KICI. No to ja ich kopnąłem w plecak, a oni mnie w tyłek. I tak to się zaczęło".
Acha. No tak, ten kto wie skąd takie miałczenie kolegów ten pewnie też uśmiechnął się teraz pod nosem. Ja też się uśmiechnęłam i nie wiedziałam co powiedzieć tylko spojrzałam na Artura. Też miał ten problem w dzieciństwie. 
I trzeba dziecku zrobić pogadankę na temat bicia się, reakcji na obrażania przez innych itd.

*
-"Znowu rozrabiał"- co drugi dzień słyszymy skargi na Stasia. - "A przecież za rok idzie do szkoły".
Zostawiam Stasia na treningu piłki, siadam na balkonie ukradkiem podglądając jego wyczyny.
- "Mamy obserwatora, pomachajcie dzieci do pani tam na górze"- mówi trener. Dzieci machają, ja odmachuję.
A ja tu nie zupełnie dla przyjemności siedzę. Muszę trochę Staśka pilnować. Bo trener nie wie, że Staś potrafi gryźć, kopać i wygłupiać się w dosyć zapalczywy sposób, a ja to wiem. 
Przy okazji szybko wypełniam ankietę logopedyczą i wymykam się na szybkie zakupy. O, w sumie mogę wstąpić też do przedszkola i spytać na czym tym razem polegało rozrabianie Staśka.
-"Nie słucha się, ciągle się śmieje, rozśmiesza też inne dzieci, gdy trzeba się skupić na ćwiczeniach albo odpocząć na leżakowaniu"- odpowiada Pani. -"Ja już jestem przyzwyczajona ale Pani Ula to zupełnie nie wie czasem jak ma do niego trafić".
-Acha.- wzdycham lekko uspokojona. Dobrze, że Pani Ula nie widziała okrągłych śladów na ramieniu Michałka po zębach Staśka i chwytów zapaśniczych, których nie wiadomo gdzie się nauczył. Z resztą, jak sam mówi: "To nie ja, to moja noga/ jęka. I to głowa tak mi mówi, takie pomyśły żeby tak robić, a ja chcę być gźiećny, naplawdę" - przekonuje niewinnie.

Stasiek po prostu taki jest. Najwyrażniej uważa, że rozweselanie innych to jego misja życiowa.
Kiedyś w korowodzie pytań typu: po co jest niebo, po co słońce itd padło pytanie: po co są dzieci?
- No właśnie Stasiu, po co są dzieci?- pytam synka.
-"yyymmm... bo jakby nie było dzieciów to mama była by smutna."

I było to jedno z najpiękniejszych i najmądrzejszych prawd życiowych jakie usłyszałam od swojego dziecka.

Czysto by było w domu, mniej pracy przy gotowaniu i sprzątaniu. I na dalekie wycieczki pewnie częściej bym jeżdziła. Zamiast na buty, leczenie zębów, dodatkowe zajęcia mogłabym wyglądać pięknie i mój dom pięknie by wyglądał.
Ale teraz też jest pięknie, bo podobno tam gdzie na ścianach są dziecięce malunki tam mieszkają szczęśliwe dzieci, " a bez dzieciów mama by była smutna".






piątek, 19 czerwca 2015

poświęcenie w nieco niemoralnych okolicznościach

Czasem kobieta po prostu musi się poświęcić mężczyźnie. Taki los.
Powtarzałam sobie niczym mantrę słowa pseudo-refleksyjne. Przebiegłam zatem pół mokotowskiej w tych pantoflach, które niech to szlag trafi i tego, kto wymyślił obcasy! Z obtartymi piętami, zaciskając zęby w bólu i bez plastra na odciski w torebce pękającej od szwów lecz nie mającej w sobie akurat tego, czego kobieta potrzebuje!

I w końcu mam to czego mi trzeba!
- Mam! Czekam na Ciebie w damskiej łazience - mówię do Artura, który ogrywał jeszcze budynek Sheratonu na zewnątrz.

Oderwałam delikatnie opakowanie. Artur już przyjął odpowiednią pozycję (w jego rozumieniu), a ja zbliżam się. Zbliżam i gdy już już prawie mi się udało….  nagle Artur, w pozycji leżącej plecami na marmurowym zlewie, zrobił dziwny ruch.
- Dobra, tylko spokojnie. Spróbuję jeszcze raz.- staram się mówić spooookojnie.

 Po kilkunastych próbach zbliżenia, powtarzając wciąż te same słowa wyraźnie zniecierpliwionemu Arturowi, jestem bliska szaleństwu - Zaufaj mi, tylko spokojnie, nie sprężaj się tak, a może zmienimy pozycję? Za wysoki jesteś, trochę kucnij, rozluźnij się…!

Pani wchodząca do łazienki zrobiła zdziwione oczy i zawahała się w kierunku: kibelek- drzwi wyjściowe.
-" Ja nie mogę, to dla mnie zbyt stresujące ta damska łazienka!" - zdenerwował się Artur - "Chodźmy na korytarz."
- Lepiej nad zlewem, uwierz mi!- trudno jest kobiecie czasem zachować cierpliwość.

Więc jesteśmy na korytarzu. Artur siedzi, ja stoję.
- "No i masz! Niech to szlag! Mówiłam, że lepiej w łazience! Jedna jest ale drugą szlag trafił. Nie znajdziemy teraz na tej wykładzinie!

Pochyliliśmy się nad wykładziną i na czworaka szukaliśmy soczewki kontaktowej.

Po kilku minutach bezskutecznych poszukiwań poddaliśmy się.
Artur nieco zniecierpliwiony stanął przy swoim stanowisku. Gdy patrzył lewym okiem w okular było ok, ale gdy tylko oderwał wzrok, nic nie widział.

"Ej, w binoklach całkiem nieźle wyglądasz!"- pociesza go Fuzzy.

Konferencję jakoś nagraliśmy, przy czym, ja soczewki miałam (pan w salonie dołożył mi nawet gratisowe soczewki koloryzujące), a Artur tylko okulary, bez jednej stopki, ciągle ocierające mu nos.

I niestety! Efekt mojego poświęcenia wylądował w koszu.
A binokle pozostały!

Jaki z tego morał? Co byście kobiety nie wymyśliły i tak efekt waszych starań wyląduje nie tam, gdzie planowałyście!




niedziela, 31 maja 2015

Czerwone szpilki

Urodzinowy grill u szwagierki, wieczorne rozmowy, zapach pieczonego kurczaka i dzieci grające w piłkę. Sielanka i spokój po dniu pełnym atrakcji - był piknik rodzinny w przedszkolu, dmuchany zamek, fontanna z czekolady i rozdwojenie moich oczu gdy szukały na zmianę raz Emila raz Stasia, bo gdy jeden się znalazł zaraz drugi gdzieś ginął w tłumie. Był też turniej taneczny gdzie Emil wraz z pozostałą czwórką 5 - latków mógł zaprezentować umiejętności taneczne wpajane przez ostatnich kilka miesięcy. Oczywiście zajął 1 miejsce, razem z całą czwórką ale medal ma!
Ech, jak miło napić się w końcu winka i odpocząć na tarasie…

-"Mamooo, piłka wpadła za płot!!! I co teraz?"

OK, oczywiście, piłka, nie ma problemu. Wskoczyłam na psią budę, potem lekkie zachwianie równowagi na płocie i już jestem po drugiej stronie płotu. A oto i piłka!
Hmmm tylko jak tu teraz wskoczyć z powrotem? Po drugiej stronie płotu nie ma drugiej budy dla psa...
Emil podchwycił obawę.
-"To poczekaj mamo, przyniosę Ci chipsy, żebyś nie umarła z głodu".
I przyniósł, 5 chipsów o smaku kechupowym.
Później ciotka przyniosła stołeczek, Artur linę i jakoś udało się wrócić na stronę grillowej sielanki.

Pewnie zastanawiacie się skąd u licha ten tytuł posta ze szpilkami? I co to ma wspólnego z nieumieraniem z głodu po drugiej stronie płotu?
Otóż bardzo wiele! Na dzień matki Emil narysował mnie w różowych spodniach (spodnie to rozumiem, bo spódnic nie znoszę więc nie noszę prawie wcale ale różowe?) i czerwonych szpilkach. Że niby mama jego, czyli ja, jest taka super sexy w tych czerwonych szpilkach. Do tego miałam czerwone kryształowe kolczyki i kryształowy naszyjnik. Bardzo piękne to było i wzruszające. Ale sami powiedzcie, jak matka może chodzić w szpilkach gdy na co dzień musi liczyć się z ewentualnością przeskakiwania przez płot lub szukania ręki robota w piaskownicy? Przekopaliście kiedyś piaskownicę dziecięcą łopatką w poszukiwaniu ręki robota? Ja tak. Bardzo pracochłonne zadanie. Ale polecam. Szczególnie dobre na rozciąganie mięśni! A jak do tego dołoży się chodzenie i bieganie za dziećmi w szpilkach to w ogóle można mieć bardzo smukłe nogi.
 Zatem kobiety na szpilki!

czwartek, 16 kwietnia 2015

Szszsz szumi dookoła las...

Emil ćwiczy jak szalony głoskę "sz". Ćwiczymy całą rodzinką. Biegamy na prywatne lekcje w soboty i pilnie odrabiamy logopedyczne prace domowe zadane przez przedszkolną Panią logopedę.
I nagle przypominam sobie po kąpieli wieczornej dzieciaków, że trzeba coś narysować w Emila zeszyciku.
Pod naklejonymi obrazkami zawierającymi głoskę "sz" napisana prośba: proszę narysować w wolnych ramkach obrazki zawierające w środku słowa głoskę "sz". I weź tu człowieku coś wymyśl gdy podstawowe słowa (mysz, muszelka, uszy itp) zostały już wklejone i zaklepane, a ty weź twórz dalej.
- Wymyśl coś Artur co zawiera "sz"- zrzucam na męża brzemię pomysłowości.
Artur leżąc na łóżku Stasia szuka podpowiedzi na suficie ale wszystko co wymyśli już widnieje w obrazkach wklejonych do zeszytu. Wszystkie myszy, szachyy, uszy i szelki już są.
- "Stasiu zdejmuj tą koszulkę" - prosi Artur młodszego synka przebierając do w piżamkę.
- Dobra Emil, rysujemy koszulkę - chwytam entuzjastycznie słowo. Ależ jestem genialna! - Dawaj dalej Artur!
-"To może... SKRZAT"- dumnie podsuwa pomysł mąż tkwiąc w błogostanie.
- To może już lepiej dysgrafiku nie podpowiadaj. - pokiwałam głową z lekką drwiną chociaż wiem, że dysleksja to ciężka, niewyleczalna przypadłość. Ale w tym samym momencie przyszło mi pewne skojarzenie:

(Czy tylko ja romarzyłam się o Stingu przy myślach o pszczole?)

- Rysyjemy pszczołę Emil.- wymyśliłam łapiąc wenę, a Emil podjął wyzwanie, z uwielbieniem wyrysowując pszczole wielkie czarne żądło przypominające olbrzymi pistolet. - Jeszcze tylko jeden obrazek i koniec. Rzućcie jakiś pomysł. - motywuję całą naszą grupę do ukończenia malowniczo-logopedycznego dzieła.

- "Wiem, wiem "- krzyczy odkrywczo Emil - "S Z Ł O Ń C E "- mówi powolnym  i poważnym tonem.

Staś, będący akurat w wyśmienitym humorze, skakał wokół Emila ze swoimi pomysłami, kierując je tylko do uszu Emila:
-"Kuuupaasz. Kuupa w szmajtkach"- szeptał donośnie do Emila i wybuchał śmiechem z tak wyśmienitego żartu.
- Dobra Emil rysujemy pieluszkę i to będzie koniec.- ech..., moje natchnienie nie ma granic. Granice ma moja cierpliwość więc szkicuję tą pieluchę wbijając Emilowi do głowy, że jeśli pani logopeda zapyta co to jest to ma ładnie odpowiedzieć, że nie żadne majtki tylko P I E L U S Z K A.
-"Świetnie, pieluśka, to ja tu domaluję kupę i będzie wiadomo, że pieluśka" - rozentuzjował się Emil i już chwytał za brązową kredkę.
- Nie, żadnej kupy! - wyrwałam mu w ostaniej chwili narzędzie potencjalnej zbrodni wobec naszej ciężkiej twórczości.
-"Kupa, kupka, kupa w majtkach! Pupa z kupą!"- Staś coraz bardziej uradowany lekcją logopedyczno - artystyczną był zachwycony; w końcu może powykrzykiwać swoje ulubione słowa.

Gdy nadszedł koniec lekcji, z ulgą westchnęłam do siebie w myślach: dobra dzieciaki, czasz szpać...


środa, 15 kwietnia 2015

Pozdrowienia dla Zimowców

Przed Świętami Wielkanocnymi zrobiło się na prawdę zimno; sypnął śnieg.
 Gdzie do cholery ta wiosna?
- Dzieci pakujemy się i jedziemy na święta do Dziadków - pospiesznie upychałam ubrania do walizek.
- " Hula, a w noci pszyjdzie święty Mikołaj!"- wykrzyknął uradowany Staś wyglądając za okno.

Kwiatki podlane, ostatki z lodówki wyrzucone do kosza, wrzuciłam więc na siebie w pośpiechu zimową kurtkę i jedziemy.
-"Mamoooo, wyglądasz jak zimowiec"- powiedział w zamyśleniu Emil.
- Zimowiec? Jaki zimowiec? - rzuciłam zdziwione oko na synka.
- "No wiesz, taki zimowiec, który mieszka tam, gdzie cały czas jest zimnooo i dużooo śniegu i jeździ skuterem śnieżnym albo saniami z pieskami. Zimowiec."- snuł swoje wytłumaczenie Emil tonem spokojnym i oczywistym swojej niedouczonej i niedomyślnej mamie, czyli mi.
- Eskimos? - pytam nieśmiało synka tłumiąc uśmiech.
- "No tak, eskimos. Taki zimowiec po plostu".

Ale skoro Afganka, ubrana od stóp do głów na czarno została nazwana przez Emila ninją (nowy zakup atlasu dla dzieci bywa bardzo twórczy dla wyobraźni) to równie dobrze Eskimos może być zimowcem. Czemu nie? Super. Piątka za skojarzenie i słowotwórstwo synku!

ps. A swoją drogą, współczuję wszystkim mieszkańcom dalekiej północy. I współczuję Św. Mikołajowi. To jest dopiero prawdziwy zimowiec! :)





źródło: Youtube; Alma Cogan

środa, 4 marca 2015

Matko, ojcze - odchodzę!

I weź tu matko bądź cierpliwa, kreatywna, tryskaj energią i pomysłami gdy dziecko po zabiegu jest z tobą 24 na dobę (tak, w nocy też to to przyłazi ci do łóżka bo boi się ciemności).
Emil po zabiegu wycięcia migdałów został ze mną w domu kilka dni, a pod koniec tygodnia dopadł nas jeszcze wirus rota - zaczynając u Stasia, a kończąc na mnie - nieźle zostaliśmy wytarmoszeni fizycznie i psychicznie. Rezultatem tych męczarni był bunt Emila.

BUNTY EMILA
Często bywają oczywiste:
- "Nie będę mył ziębów! Nie bo nie!"

Często próbuje coś ugrać poprzez wzbudzenie u mnie wyrzutów sumienia za nierównie traktowanie:
"Ty tylko Stasia nosisz na jękach, a mnie to nie" - robi mi wymówkę gdy Staś zaśnie w samochodzie i nie chcąc go budzić przenoszę na rękach do domu. - "A on jest oszukiwacz, widziałem, otwoził oko, on wcale nie śpi tylko udaje! On cię zawsze używa do noszenia!"
(Nowe zastosowanie matki.)



Czasem bywa dyplomatycznie delikatny i przezorny:
"To ja też chcę takie lusterko do snów" - spodobał mu się pomysł z "Akademii Pana Kleksa" - "ale najpierw przetestujmy na Staśku"...



Codzienne są oczywiście buntownicze zabawy z porannym ubieraniem do przedszkola - berek, zabawa w chowanego i duchy (oplatanie siebie lub brata kołdrą).


Jednak czasem rodzice muszą pokazać, że bunty też mają granice i powiedzieć: BASTA!
Niedziela była takim właśnie dniem: zmęczeni sobą, niekończącą się zimą, bólami brzucha domagaliśmy się rozrywki telewizyjnej - każdy swojej.
-"Teraz nasza kolej" - krzyczą dzieci.- "Chcemy bajki!"
-"Pozwólcie mi tylko dokończyć ten program" - błagam, bo właśnie ten facet wybudował swój dom po wielu miesiącach twórczego trudu i jestem niezmiernie ciekawa wystroju wnętrza.
-"Koniec, ja tu rządzę" - bierze pilota Artur i przełącza na Simpsonów (kreskówka więc w sumie można powiedzieć, że poszedł na kompromis).

Emil wpada w bunt. - "Dobzie, to ja odchodzę!"- oświadcza zawzięcie Emil i wymaszerowuje z pokoju.
Spodziewałam się takich słów od syna gdy osiągnie wiek jakichś 20 lat, ale 6- latek?

Chwilę czekamy ale widzimy, że Emil nie żartuje, właśnie wkłada kurtkę i buty. Ma też spakowany plecaczek (a w nim ulubione zabawki - magnesy, żołnierza i transformersa).
- "Odchodzę szukać innego domu"- mówi Emil załamanym głosem, na co Artur, wyraźnie ubawiony sytuacją odpowiada:
- "Dobra, Emil! Idziesz piechotą czy autobusem?Chyba autobusem, to poczekaj, odprowadzę Cię na przystanek". Pożegnałeś się z bratem i matką?"
Nie mogąc już tego słuchać wzięłam Emila do pokoju na rozmowę i długo tłumaczyłam, że tato żartuje, a mama płakała by całe życie jakby odszedł i w ogóle żeby tego nie robił.
-"Nooo, dobzie to jednak ziostanę"- oświadcza  Emil po chwili namysłu.

-"Dałaś się zmanipulować" - wyśmiewa się Artur. Przekonana byłam, że postąpiłam prawidłowo - przecież dziecko musi wiedzieć, że jest kochane i jak bardzo rodzicom zależy na jego szczęściu i bezpieczeństwu.

Ale nie mija godzina, gdy Emil oświadcza po raz drugi, że ODCHODZI. Akurat dostał karę wyjścia z pokoju gdy przyłapałam go na kuksańcu w twarz sprzedanemu młodszemu bratu.
-"Odchodzę, tym razem na plawdę odchodzę, nie zatsimujcie mnie"- pakuje się, wkłada kurtkę etc.
- Dobrze, to chociaż pożegnaj się ze Stasiem i tatą. - tym razem nie dam się zmanipulować, pomyślałam.
- "To pomóś mi kultkę zapiąć"- ostatnia prośba.
- Niestety nie mogę synku, jeśli chcesz odejść to musisz się nauczyć samodzielności.

Czy dobrze zrobiłam?







wtorek, 24 lutego 2015

Brzmienie ciszy


-"Mamoooo... a dostanę naglodę za to, że byłem oddzielny...?"- pyta cichutko Emilek.
- Tak synku, dostaniesz nagrodę za to, że byłeś dzielny. Byłeś bardzo dzielny.

Już po zabiegu. Niby zwykłe wycięcie migdałka, a jednak emocji sporo. I cisza...
Cisza, na którą tak długo czekałam. Piękny dźwięk głębokiego, cichego oddechu gdy dziecko śpi spokojnie...
Bez chrapania, bezdechów, nocnych przebudzeń...




czwartek, 12 lutego 2015

Imię matki

-"Mamo, mamo, zlób mi taką kanapkę z keciupem,  z nalysowaną moją litelą"- prosi moje dziecko.
-"Mi teś, mi teś"- woła drugie dziecko.
Po chwili pojawiają się kanapki z literkami E i S.
-"A wieś mamo, że w moim imieniu jest też twoja literka?"- Emil robi odkrywczą minkę. - "M jak mama" - wykrzykuje Emil.
- Świetnie, wspaniale. Ale to nie zupełnie jest moje imię. Tato to Artur, a ja jak mam na imię?...
Emil długo szuka wzrokiem podpowiedzi po ścianach i suficie aż w końcu wykrzykuje:
- No MATKA po plostu".

I nie może być inaczej. Mama zawsze będzie miała na imię mama i koniec i kropka.

wtorek, 13 stycznia 2015

SZOŁ MAST GO ON

Przedstawienie czas zacząć albo raczej: czas przedstawień się zaczął.

Dzień Dziadka i Babci się zbliża więc zaczęły się przedstawienia w przedszkolu przygotowane na tą właśnie okazję. Wniesienie sprzętu, lamp, kabli, ustawienie statywów, kamer i AKCJA! Gdy nagranie pierwszej grupy poszło dosyć sprawnie przy drugiej turze zaczęły mi się małe problemy.
Zaczęłam się denerwować czy teściowie zdążą odebrać dzieci przed 17-stą.
W dodatku jakieś niemowlę w pierwszym rzędzie ryczało wniebogłosy powodując moją dekoncentrację. A tu jeszcze coś mi napiera na okrężnicę! To pewnie ta dwudniowa zupa, którą szkoda mi było wylewać (pyszniutka jarzynowa, której doskonałości rodzinka nie doceniła).

17-sta mija, teściowa nie dzwoni, ja się denerwuję coraz bardziej. Niemowlę drze się i drze, a matka tylko poklepuje je coraz intensywniej po pupci (że niby to ma pomóc te bączki wypuścić czy też żeby się dziecku beknęło) roztaczając uśmiechy. Pani dyrektor też coraz dłuższe pauzy w wypowiedzi zaczyna stosować, zerkając co chwila na niemowlę, aż w końcu milknie i wszyscy oczekują co będzie dalej. A mi coraz bardziej pyszniutka jarzynowa napiera.
-"..a to nasz dziadek, a jak go nie znacie to wasz błąd" - dokończyła Pani Dyrektor do rymu: przystojny jak James Bond.
Matka z krzyczącym niemowlęciem wyciąga aparat z wielką lampą, przekładając krzyczące niemowlę na drugie ramię. A mi wyobraźnia nasuwa skojarzenie wielkiej kupy drzemiącej w pampersie krzyczącego dziecka. A jeśli on się zesrał po prostu, a matka tylko przyklepuje coraz bardziej tę kupę to jak on ma nie krzyczeć ten dzieciak? I ta myśl genialna sprawiła, że w końcu podjęłam stanowczą decyzję.
Opuszczam stanowisko. Niech sobie Artur z Piotrem kręcą, beze mnie też będzie spoko. Wybiegam z sali zmierzając prosto ku miejscu, które uwolni moje jelito z pyszniutkiej i zdrowej ale nieświeżej jarzynowej (a może ona jednak była z piątku a nie soboty?...) gdy naprzeciw mnie, tuż zza drzwi sali wybiegają dzieci moje. Teściowa akurat zdążyła przed 17-stą odebrać i czekali, ale gdy już się pojawiłam  Emil i Staś nie mogli już odpuścić mojej nogi.
-"Mama mama! To już my będziemy z tobą, też chcemy zobaczyć przedstawienie. Będziemy grzeczni."- musiałam zrobić w tył zwrot z  uczepionymi niczym misiami koala dziećmi.

Przedszkolaki wwędtrowały na scenę śpiewając radośnie piosenkę.
-"Pokaź mi pokaź! Ja teź chcię ziobacić"- prosi Staś żeby mu pokazać obraz w wyświetlaczu. Podnoszę go  i po chwili muszę postawić na podłodze bo chce wszystkiego dotykać. A tu Emil zaczyna przemykać się między rzędami krzeseł. Dorwanie go i usadzenie dało zamierzony cel tylko na chwilkę bo już po kilku sekundach obaj zmierzali w stronę statywu Artura.
-"Tato, tato to my, Emil i Staś"- pociągali za nogawki Artura.

No tak, to się właśnie nazywa macierzyństwo. Tym prostsze im mniejsze jest dziecko. Jeśli masz niemowlę i ono się drze to wystarczy dać mu butelkę lub cycka ( w zależności gdzie masz umieszczony pokarm) i przyklepać pupę. Jest wówczas nadzieja, że dobrodziejstwo ciepłoty kupki spowoduje błogi spokój dziecka. Jeśli Twoje dziecko natomiast potrafi już chodzić i ma ADHD oraz niepohamowaną ciekawość świata potrzeba już większej inwencji twórczej i wyobraźni albo babci po prostu!
-"To my chcemy na balkon"- zaszantażowali jeszcze chłopcy gdy w końcu udało mi się wyprowadzić ich z sali.
- O nie! Tylko nie balkon"- przypomniałam sobie jak w zeszłym roku Emil wyłączył prawie wszystkie lampy podczas przedstawienia gdy oderwałam od niego wzrok na chwilę. - Poszukamy babci.
Ale babcia jakby pod ziemię się zapadła.
Staś zaczął napastować dmuchanego bałwana boksując jego marchewkowy nos, Emil uciekał na balkon, ja miotałam się między potrzebą ( rozmarzony wzrok wbijając w wc) a szukaniem babci. W końcu jest, jest babcia! Hurra! Babcia niczym duch, pojawiła się niemal ze ściany, ogarnęła niesforne dzieci więc mogłam się uwolnić i ja. Dokończyliśmy też kręcić przedstawienie i wszystko jakoś się udało.

Ale jeszcze cały tydzień przed nami. Żeby nie wiem co: Show must go on!


źródło: http://www.mp20czest.szkolnastrona.pl



-Raz, raz, raz, próba mikrofonu...



 Pan Bałwan i Staś



Zgrany Team



I akcja!


Piotr z dziadkiem na kamerze.




A to nie wiem kto...



Na zakończenie: ufff...po przedstawieniu...


czwartek, 8 stycznia 2015

445 kawałków - pomsta

PROLOG
To miał być grudniowy post bo o świętach ale każdy wie, że w święta się nic nie robi więc i ja podtrzymałam tradycję wspólnego rodzinnego biesiadowania i odpoczynku od komputera.

***
Zima działa na mnie frustrująco - gdy jest mało słońca po prostu nic mi się nie chce i niewiele brakuje do popadnięcia w depresję. Przeszkodą jest tylko brak czasu, konkretnie brak czasu na smutki, refleksje i "łapanie doła". Gdy już już jestem bliska temu stanowi muszę się zebrać w garść i ustawić na baczność synków, żeby przestali się bić, gryźć i krzyczeć. Nic nie przeszkadza jednak w popadnięciu we frustracje - jest to pora idealna wręcz i sprzyjające okoliczności. Moje podstawowe pytania zmierzające do tego stanu:

1) Dlaczego nie urodziłam się w słonecznej Italii? Albo chociaż w pachnącej lawendą Prowansji? Czemu w tej Polsce, w której ciągle jest szaro i niebo szare i ciągle walczyć o coś trzeba?

2) Dlaczego nie urodziłam córek, żeby móc im pleść warkoczyki i bawić się lalkami? Mogłabym szyć te lalki i ubranka i pić popołudniową herbatkę w plastikowych filiżankach... Żeby chociaż ten Staś urodził się dziewczynką... Właściwie to lekarze do samego końca trzymali mnie w nadziei, że "prawdopodobnie córka, na 80 %". A tu syn i jeszcze w święta urodzony więc prezenty hurtem dostaje a potem płacze, że on właściwie tych urodzin to nie pamięta.

3) Dlaczego oni tacy nieposłuszni i zwierceni ci synowie. No po prostu ADHD jak nic. I weź tu bądź matką i szopkę im w kościółku pokaż, jak to to nie potrafi stanąć spokojnie przez 5 minut. Po wspomnieniach Świąt Wielkanocnych kiedy Emil i Staś biegali po kościele jakby ich diabeł opętał ani ja ani Artur nie kwapiliśmy się do pokazania im szopki. Uszami wyobraźni już słyszałam te komentarze starszych pań na temat "wychowania dzieci w dzisiejszych czasach" albo raczej "braku wychowania". Chcąc oszczędzić sobie zmagań poprzestaliśmy na głównych atrakcjach świąt czyli prezentach.

PREZENTY
Co kupić dzieciom - odwieczny mój problem, bo (czytaj wyżej)- nie mam córek tylko synów więc nie zupełnie mój świat.
Podpytywałam koleżanki w pracy: Silvię i Ursulę.
- "Oczywiście - klocki Lego." - odpowiadały jednogłośnie. Silvia przyniosła nawet obszerną broszurkę o klockach Lego i potrafiłyśmy rozmawiać o opcjach niemal godzinami.

I to chyba pokuta jakaś była. Zemsta nieba po prostu. Bo przecież moje ciągle braki mnie, mój stan niebytu przy dzieciach nie mógł się nie zemścić na mnie jako matce. Ja z pokorą przyjęłam na siebie ten ciężar. Co prawda na pierwszy rzut poszedł czołg (340 kawałków) i dwugodzinne składanie padło na ciocię Iwonkę. Składanie samochodu wyścigowego (ok 300 części) przyjął na siebie Artur. Na mnie padły: monstertruck (również ok 300 kawałków), ciężarówka (ok.400 kawałków), helikopter oraz baza pingwinów 445 części!

Za tą bazę będziemy musieli osobiście podziękować wujkowi Robertowi, którego synek jest w drodze. Zemsta za 3 lata!

źródło: http://www.digart.pl