czwartek, 13 listopada 2014

Sherlocki Holmsy i ich poszukiwania

- "Gdzie się podział mój samochodzik?"- pyta smutny Emil.
Chodzi, przeszukuje każdy kąt w mieszkaniu, zagląda pod poduszki, kocyki, przegląda swoje szpargały.
-"Nie ma, znikł po plostu"- wzdycha zasmucony, a rozpacz z powodu utraty auta wręcz skapuje mu z twarzy.
Nie dziwię mu się, gdyby mi zginęło auto też bym była smutna ( Rozmiar nie ma znaczenia- nie dotyczy mężczyzn;)
Pomagam zatem Emilowi, zaglądam nawet do pralki, zmywarki i toalety - zabawki mogą mieć różne kryjówki, szczególnie jeśli ma się takie dziecko jak Staś - lubiące ekscentryczne eksperymenty.
Staś też pomaga w poszukiwaniach - lupa w jego rączkach nabiera specyficznej mocy - wszystko jest teraz duże i wyraźne.
-" O jaki duzi noś."- nie może się nadziwić nosowi Emila - "Duzie oko"- ogląda w lustrze swoje oko przez szkło powiększające. -"Ooo, jakie duzie cyćki" - sięga rączką pod moją bluzkę".
-"Wcioraj dośtałem taki mały samochodzik od cioci. Taki fioletowy. Bawiłem się z nim w kąpieli"- przypomina sobie wszystko Emil spacerując jednocześnie po mieszkaniu - "potem jak idłem śpać to włożyłem pod poduśkę" - kontynuuje Emil symulując sen. - "A potem się obudziłem i on znikł, po plośtu znikł"... - rączki Emila opadają bezradnie i smutnie.
- Nie martw się Emilku, wkrótce go znajdziemy.- pocieszam synka ale ciężko jest obiecywać coś dziecku gdy nie ma się pewności czy ta obietnica może być zrealizowana.

Dzień drugi.
- "Widziałaś dokumenty od samochodu?"- pyta Artur.
- Przecież Ty ostatnio prowadziłeś. - dobra, wiem, że ja ale próbuję zyskać na czasie. - Na szafce nie ma? Przecież ja zawsze kładę na szafce. - dobra, nie zawsze ale w torebce trudniej znaleźć. Każda kobieta to wie i rozumie, ale facet nie.
Poszukiwania trwały około dwóch godzin. Artur zaglądał niemal wszędzie i wyciągał wszystko z szafek i półek co tylko dało się wyciągnąć. Niczym pan Hilary szukał w spodniach i w "surducie" - tylko w butach nie szukał. Powyciągał z szafki wszystkie spodnie - a nóż w którejś kieszonce się zapodziały. Artur wyciągał z szaf ubrania, książki (nie pytajcie dlaczego), oszczędził tylko naczyń w kuchni.
- "To nie możliwe, że one znikły"- pyta coraz bardziej zdenerwowany mąż.
- Ciągle nosisz je w kieszeniach na tyłku to może wypadły...
Po godzinie szukania mieszkanie wyglądało jakby przeszedł przez nie tajfun lub ewentualnie po wtargnięciu bardzo sfrustrowanego włamywacza.

Zadzwoniłam nawet do znajomych, którzy odwiedzili nas poprzedniego dnia. -"Aniu, mam dziwne pytanie - uprzedziłam, żeby się nie zdziwiła. - Jak wczoraj od nas wychodziliście to nie zapodziały się tam u was nasze dokumenty od auta?- i tak się zdziwiła.- Tak tylko pytam, bo już wszystko przeszukaliśmy, a dokumenty zazwyczaj kładziemy na tej szafce, na której wczoraj położyliście ubranka Zenka...- Ania przeszukała swoje torebki ale dokumentów nie było.

-" No dobra, są" - westchnął w końcu Artur, a ja wytrzeszczyłam w oczy bo uwierzyłam w swoją teorię zaginięcia  i wizję leżących gdzieś na chodniku dokumentów.
- "Nie uwierzysz gdzie były!" - ekscytował się mąż.- " O tu, na biurku, patrz jak się sprytnie schowały pod tą osłonką na obiektyw kamery. - dziwił się i cieszył jednocześnie.
- No popatrz ty, któż by zgadł, że tam się mogą schować.- klepałam po ramieniu męża dumna z jego odkrycia.
- "Dobra, ja szukałem to ty teraz sprzątasz."- mówi zmęczony mąż.

Dzień trzeci.
Mąż od rana chodzi jakiś dziwny. Zagląda w różne miejsca i przygląda się różnym przedmiotom pod dziwnym kątem. Chodzi i myśli.
- Czego znowu szukasz? - pytam bo znam dokładnie to zachowanie.
- "Okulary mi zgninęły".
- Okulary. Zginęły... - a szukałeś na biurku?
- "O, popatrz, są w etui. Ha."

A podobno to ja mam dziury w pamięci...


źródło:  Photograph: H Armstrong Roberts/Corbis

środa, 29 października 2014

Kołysanka dla Stasia

- Śpijcie już chłopaki, rano trzeba wstawać do przedszkola. - proszę ładnie dzieci. Ale dzieci wcale nie chcą spać, brykają w najlepsze. - Kto pierwszy zaśnie tego rano czeka niespodzianka. - wymyślam coś, nie bardzo wiedząc co obiecując.
Emil natychmiast nieruchomieje i delikatnie pochrapuje, dając sygnał, że śpi. Ale Staś podskakuje na łóżku omotany w kołderkę i woła:
- "Pupa, pupa, pupa"- radośnie wykrzykuje swoje ulubione ostatnimi czasy słowo.
- Stasiu, połóż się ładnie i zamknij oczka, zaśpiewam Ci kołysankę.
- "Dobzie, juś dobzie, śpiewaj."
- W górze tyle gwiazd, w dole tyle miast... - zawodzę najładniej jak potrafię.
-" Pupa, pupa" - zawodzi ze mną Staś i wybucha śmiechem, a razem z nim Emil, którego radosne śpiewy Stasia wybudziły z symulowanego snu.
- Stasiu, nie będę śpiewać jak będziesz w kółko powtarzał PUPA.
- "Ale to nie ja. To kocik jest pupa i on tak śpiewa pupa, pupa.- Tłumaczy zdziwiony Staś.
- Mam śpiewać?
- "Dobzie juś nie będę, juś śpię, śpiewaj."
- Aaa, kotki dwa, szaro bure obydwa.
- Ja nie chcę o kotkach. - woła oburzony Staś.
- A o czym chcesz?
- "O duzich tlakach."
- O monster trackach?
- "Tak".
- Dobrze. Aaa, monster tracki dwa, szaro-bure obydwa.(...) Ach śpij bo właśnie monster track ziewa i za chwilę zaśnie (...).

Moje wysiłki nie poszły na marne, wkrótce Staś zasnął, żeby tylko nauczył się jeszcze zasypiać nie trzymając mi rączki na cycku...Ale wiadomo, miłość facetów do samochodów i kobiecych piersi jest nieuleczalna i trwać może całe życie...




sobota, 14 czerwca 2014

O 10-tej przybijam gwoździa

Dzień jak co dzień.
Budzę się o 7-mej. No... powiedzmy - zegarek w telefonie próbuje mnie dobudzić o 6.45. Pierwszy wstaje Artur i nie może się nadziwić, że po przespaniu 9-ciu godzin wciąż jestem niedospana więc z lekkim pomrukiem robi kawę i idzie dalej spać. Gwizd czajnika wyrywa mnie z półsnu. Niczym wyrwany z kamieni półczłowiek wyłażę z łóżka Emila. Człapię do kuchni, a potem czas przyspiesza. Ubieranie siebie, dzieci i biegiem do przedszkola.
- Jedż sieroto. No gazu, gazu. Czemu się zatrzymujesz? Miałaś jeszcze zółte babo jedna! - nie mogę powtrzymać się od komentarzy kobiet za kierownicą. Ja rozumiem, że ostrożna jazda i w ogóle 50 na godznię w mieście itd itp ale żeby 30? i zatrzymywać się pół kilometra przed skrzyżowaniem???!!!
Ostatnio zamknęli kilka ulic bo niby tramwaj chcą wprowadzić na nasze białołęckie progi więc korki i stres i zbyt dużo babskiej jazdy...
Wjedżam w końcu na skrzyżowanie, po trzech nieskończonych minutach oczekiwania i... załatwiam silnik. No dobra, wskoczyła mi przypadkiem trójka zamiast jednynki. Wielkie halo. Po co to trąbienie. Spoko spoko. Wszystkim to się może zdarzyć.
-"Mamo gazu, gazuuu!" - woła Emil.
Już jesteśmy prawie w przedszkolu ale jeszcze plac zabaw po drodze. Emil ze Stasiem wyrywają niczym zwierzątka z odpiętych smyczy. Jeszcze ślizgawka, jeszcze ten domek z hot-dogami. Mija kolejne 10 minut biegania i proszenia. Na placu boju pojawia się Pani do pomocy. Nic nie działają proszenia, błagania i zastraszania, że spóźnią się na śniadanie. Do akcji wkracza Pan Rysio. Pan Rysio jest nieubłagany. Bierze wierzgającego Emila na ręce i zanosi go do sali. Za nim biegnie Staś okładający go pięściami. Jak to dobrze, że istnieje Pan Rysio...
A potem wiadomo - zakupy, pranie, sprzątanie, przygotowanie obiadu i praca.

Po południu przywożę Agnieszce Stasia i Emila.
- Na pewno dasz sobie z nimi radę? - pytam na wszelki wypadek bo wiem, że sprawowanie opieki nad moimi dwoma urwisami to nie lada wysiłek, a co dopiero gdy pojawi się trzeci muszkieter w postaci Kryspina.
- "Nic się nie martw, wszystko będzie ok". -mówi Agnieszka. A ja wiem, że po prostu musi być O.K. bo mamy kolejne nagranie i po prostu nie może być wpadki.

-"Biedronki! Bierz biedronki!" - krzyczy półszeptem Artur stojący kilka metrów ode mnie. -" Żabki, żabki Twoje"- i pokazuje palcami znak twixa czyli naszych nożyc. Co oznacza, że ja nagrywam kamerą  dzieciaki po mojej stronie tzw nożyc, a on swoje. Niby prosta zasada ale nigdy nie wiadomo, które dziecko się odezwie, z którego kąta, więc musimy trwać w stanie gotowości. A gdy wkraczają krasnoludki w liczbie 8  w otoczce muzyki z J. Bonda to już w ogóle jestem roztargniona, bo nagle krasnolutki deklarują, że nie mogą już dłużej wytrzymać z tą Śnieżką i wymachują transparentami - PRECZ ZE ŚNIEŻKĄ!
Po godzinie 17-stej wciąż nagrywamy rozdanie dyplomów ale z torebki rozlega się sygnał telefonu od Agnieszki. Niestety muszę się rozłączyć.
Przy składaniu sprzętu Artur układa cały plan awaryjny - "Na pewno coś się stało skoro Agnieszka dzwoniła. To ja tu poskładam kamery i statywy a ty szybko jedź atutobusem."
Zwijając kable dzwonię do Agnieszki.
-"Nic się nie stało. W drodze powrotnej kupcie chrupki bo obiecałam chłopakom" - mówi Agnieszka.
-Acha, dobrze. - mówię nieco uspokojona. Wymazujemy zatem z pamięci wszystkie awaryjne szpitale gdzie najbliżej można zrobić ugs/ prześwietlenie itp.

Wkraczamy do domu. - I jak było?- pytam Agnieszki, a wita mnie znajomy krzyk trzech chłopców.

Agnieszka, nieco rumiana i na przemian blada próbuje chwycić powietrze by cokolwiek odpowiedzieć, po czym zamyka usta i znów otwiera i blednie. Wygląda niczym szeregowiec Ryan  wyciągnięty z placu boju.
- Dobra, to idź na chwilę zapalić, odpocznij - mówię do niej, bo wiem, że te słowa mogą okazać się ostatnią deską ratunku dla dzielnego żołnierza i jednocześnie odskocznią psychoterapeutyczną.
-" Ja po prostu już nie wiedziałam co mam im powiedzieć, zrobić. Wszystkiego już próbowałam: rysowaliśmy, bawiliśmy się, zjedli kolację ale ciągle się bili! Jak Emil przestał kopać Kryspina to Staś zaczynał go gryźć. I tak w kółko. W końcu obiecałam im te chrupki to znów na chwilę się uspokoili. Ale tylko na chwilę." - wzdychała Agnieszka - nie musiała się w ogóle tłumaczyć. Wiem przecież, że jak ich trzech się spotka to nawet super niania nie pomoże.

Zanim Emil i Staś poszli spać, po kąpieli i kolacji atakował mnie jeszcze grad pytań.
-"Mamoooo, a skąd się bierze prąd?, A mamoo a skąd się bierze piasek, a jak powstają ludzie ?" - itp i td
- Emil idź już spać, zamknij oczka. 
Po czym pozwalam powiekom by się przymknęły i odpływam.
Gdy Artur budzi mnie o 22-giej - " obudź się! Chodź montować dzisiejszy materiał"- ja po prostu wiem, że nie mam sił. Albo przybiję gwoździa przy biurku albo tu przy tej poduszce. Więc mruczę tylko - YHY i śpię dalej. Skulona przy Emilu/Stasiu w embrionalnej postaci śpię do rana.
Ciąg dalszy i na początku postu.



poniedziałek, 12 maja 2014

"Bo jesteśmy dzieciami"

- Dzieci czy możecie ładnie zjeść śniadanie, przestać się bić i wchodzić mi na głowę? - proszę ostatnimi pokładami cierpliwości chociaż dzień dopiero się zaczyna.
- "Nie, nie moziemy". - Odpowiada grzecznie Emil.
- A dlaczego? Dlaczego musicie się ciągle kłócić, bić, szczypać i pokazywać języki. Dlaczego?
- "Bo jesteśmy dzieciami po plostu". - Odpowiada rzeczowo Emil, po czym biegnie do kuchni, chwyta garnki, które stają się hełmami rycerskimi, a łopatki drewniane mieczami - i znów zaczyna się szaleństwo dzieciństwa.
Po prostu.

No tak, nic dodać nic ująć. Dzieciństwo ma swoje prawa. A ja żeby im te wspomnienia umilić kolorowo upiększam domek.


Narzutka Emila - koniecznie w roboty! 


Z resztek powstały literki na ścianę.



Narzutka i poducha Stasia - koniecznie w dinozaury!


Te literki też wisiały na ścianie ale straciły sznureczki więc stoją sobie teraz na półeczce.


Na ścianie - koniecznie tablica i kieszonki na dziecięce skarby:


W następnym poście trochę kuchni.





czwartek, 8 maja 2014

To czego nie ma...

To tylko kilka tygodni, pomyślałam sobie wyjeżdżając na "inną planetę". Inna planeta - tak określił Holandię Emil.
Tylko kilka albo aż...
Tęsknota tak wielka jak odległość do innej planety więc chyba mój synek nie pomylił się tak bardzo.

Nie ma słów by określić to, za czym naprawdę tęsknię. Wanna z gorącą kąpielą, długie rozmowy z przyjaciółmi itp. A potem przez kilka dni pojawiały się w głowie różne tęsknoty. I zapachy. Bo podobno "najbardziej pamięta się nosem".
Jak opisać zapach chleba i świeżo skoszonego siana? Z czym porównać widok samotnej gruszy na polu wyglądającym jak ogródek skopany przez anioła? I jak opisać wstążki pól kolorowych wiosną, z kwitnącym rzepakiem?
Oni przecież też mają pola kolorowych tulipanów. Cały świat zna te kolorowe wstążki bo zna Moneta. 

"Nie ma Mickiewicza i nie ma Miłosza".
Nie mój kraj, nie moi artyści, pomyślałam sobie coraz bardziej tęskniąc.
W głowie zaszumiały słowa wiersza pisanego przez kolegę, który zmarł jesienią. Czekając na wiosnę:


(...) " usiądę na progu domu
kiełkującego z naskórka ziemi
będę pachniał dojrzewającym latem
przekwitającą jesienią, krnąbrną zimą
wiosną nie puszczę dalej
niż sięga spojrzenie" (...)




(...) " za sny nikt nie płaci
jak za mokre zboże"

Kraju wiecznego deszczu, kwiatów. Można tu się zagubić, można się odnaleźć. Dużo u ciebie polskich włóczykijów, żądnych przygód ludzi wyznających zasadę: "co cię nie zabije to cię wzmocni". 

Ale mimo wszystko chce się wracać. By czytać dzieciom Tuwima i Brzechwę, by zapoznawać ich ze smakiem chleba z masłem i zapachem spacerów po dzikich ścieżkach. 








piątek, 31 stycznia 2014

Dzień Babci i Dziadka

- Widziałeś Emil jak Staś występował na scenie? - pytam Emila po przedstawieniu.
- "Tak widziałem, tańczył i dłubał w nosie"- rzekł spontanicznie i szczerze Emil.
- Oj tam, oj tam. Na prawdę dłubałeś w nosie, Stasiu? - pytam z lekkim niedowierzaniem Stasia, bo jakoś ta scena mi umknęła.
- "Tak, to doble jeśt." - odpowiada szczerze moje drugie dziecię.

Następnego dnia mówię do Stasia:
- Obserwuj Emila na scenie. Będzie dzisiaj bałwankiem i zaśpiewa "Zimową poleczkę".
- "Dobzie."- mówi przejęty Staś - " i będzie lobił o tak" - i pokazuje palec w nosie.
- Nie, mam nadzieję, że nie będzie dłubał w nosie.
- "Będzie, ziobaciś" - mówi przekonująco Staś.

Ale poza dłubaniem w nosie, zarówno Staś i Emil zaprezentowali się pięknie. Śpiewali, tańczyli i w ogóle jestem szczęśliwa, że nie uciekli ze sceny jak w tamtym roku:)

Wprawdzie działy się dziwy - Aniołkom spadały aureolki, jednemu z trzech króli zapodziała się mirra, bez której po prostu nie mógł wystąpić; czasem trzeba było symulować słowa piosenki ale uroczystość była wspaniała! Po prostu duma mnie rozpiera, że ledwo w spodniach się mieszczę!

poniedziałek, 27 stycznia 2014

"Zawsie chciałem zjeść fłonia"

- "Zawsie chciałem zjeść fłonia"- rozmarzonym głosem westchnął Emil, chrupiąc piernikowego słonia, którego sam stworzył (przy maminej oczywiście pomocy).

Wszystkie piernikowe twory - słonie, hipopotamy, serduszka oraz gwiazdki powstawały w rodzinnym trudzie i zostały okupione niezmiernym bólem. Emil bardzo się przykładał do wałkowania; wałkowanie ciasta jest jedną z jego najulubieńszych czynności w kuchni.
Scena kuchenna:
Emil wałkuje, wałkuje coraz szybciej i szybciej.
Staś próbuje wyrwać mu wałek więc Emil wałkuje jeszcze szybciej.
Staś szarpie Emila za co się tylko da.
Emil wyszarpuje się i wałkuje jeszcze szybciej.
-"Tasiu, osialałeś? Chciałeś mnie zabić? Walnąłeś mnie w jaja!"- boleśnie krzyknął Emil ale wciąż wałkuje.
W końcu jakimś cudem udaje się Stasiowi ukraść wałek i uciec z nim do pokoju.
-"Tasiu, ty kradzieju jeden!" - wykrzykiwał zezłoszczony Emil.

A teraz spokojnie i w zgodzie obgryzają ostatnie "fłonie" piernikowe z choinki, która powinna być już dawno rozebrana.
Dla nas "metą choinkową" są przedszkolne Jasełka z okazji Dnia Babci i Dziadka, zatem do jutra!