czwartek, 9 sierpnia 2012

Sąsiedzi

To już nie przelewki.
Sąsiedzi od razu wyczuli kiedy wróciliśmy z wakacji (chyba pomyśleli, że nabałaganiliśmy i uciekliśmy) i już dziś leżała anonimowa kartka w naszej skrzynce na listy.

Treść listu brzmiała mniej więcej tak:
"Drodzy sąsiedzi,
uprzejmie prosimy o uprzątnięcie wejścia do klatki schodowej (bla bla bla).
Jeśli nie są państwo w stanie doczyścić zabrudzeń po swoich dzieciach to proszę zamówić firmę malarską i sprzątającą (bla bla). Jeśli nie przeszkadza państwu niechlujny wygląd wejścia to prosimy mieć na uwadze, że nie mieszkają tu państwo sami (bla bla bla). 

Sąsiedzi"


Tak mnie to wybiło z równowagi, że zaniemówiłam.
A miałam właśnie siadać do montażu. Pani A. już od miesiąca czeka na film dzieciaków, Artur w końcu ma trochę czasu na spacery z dziećmi. No ale trudno, z sąsiadami wojny nie warto zaczynać.
Pojechaliśmy po kolejny zmywacz.

Wychodzę zaopatrzona w narzędzia i wiadro wody walczyć z plamami, a Artur rzuca za mną:
- "Poczekaj do 16-stej i szoruj jak będą wracać z pracy, żeby widzieli, że się przejmujemy".


Kolejne 1,5 h spędziłam na szorowaniu wejścia do klatki schodowej. Zszokowałam pumeks do zera, i stępiłam nieco mój najostrzejszy nóż. Zrobiłam też użytek z narzędzi malarskich pożyczonych od przyjaźnie nastawionego sąsiada...

A tak swoją drogą .... ciekawe czy odbyło się jakieś walne zebranie i sąsiedzi wspólnie uradzili, że patrzeć się na to niechlujstwo już nie mogą więc napiszą taki list.... czy po prostu ktoś tu lubi być złośliwy?

Gdy wróciłam padnięta do mieszkania, Artur wyjrzał przez okno, długo wpatrywał się z góry w moje dzieło, po czym orzekł, że i tak nie widzi różnicy.
Czekamy jeszcze na pomoc pana z administracji.

Nie martwcie się drodzy sąsiedzi - już niebawem widok ten niechlujny nie będzie tak raził waszych oczu bo oto przed obliczem ukarze się wkrótce świeża farba na balustradzie zjeżdżalni dla wózków!

ps. post ten jest kontynuacją poprzedniego posta.



4 komentarze:

  1. Oj, to rzeczywiście powód do dużej frustracji. A pomyśleć, że energię, którą "sąsiedzi" spożytkowali na pisanie anonimowej korespondencji, mogli przeznaczyć na wspólne skrobanie. Tylko trzeba na to wpaść.
    Cóż, nie traćmy nadziei!

    OdpowiedzUsuń
  2. :)) Oj tak mi się marzyły te bereciki i czapeczki oraz spodnie na szelkach.. Sentyment mnie wziął na wspomnienie czeskiej bajki z dzieciństwa. A tu cóż, sama chyba muszę przyodziać strój roboczy i w niemym manifeście, że los i wspólne dobro naszych mieszkańców nie są mi obojętne!

    OdpowiedzUsuń
  3. No, ba! I jeszcze plakat z samokrytyką, dla tych, co wracają po nocy i nie widzą czyścicielki w akcji. Takiego sąsiada, to trzeba załatwić wyrafinowanymi metodami: bombardowanie miłością albo ostentacyjne samobiczowanie pod skleconym naprędce pręgierzem ;) Aha, i oczywiście dzieci trzeba jakoś przykładnie ukarać. To Picasso niech skrobie, a matka we włosiennicy pokutuje. Albo w tekturach z wielkim napisem "TAK, JESTEM MATKĄ!"
    Znajoma mojej mamy opowiadała, jak w czasach kryzysu udało się jej kupić kosz jaj. Siedziała sobie w domu zadowolona, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Za progiem stał rozwścieczony sąsiad. Okazało się, że jej syn wyrzucił wszystkie jajka po kolei z balkonu na dziewiątym piętrze, bo chciał zbadać ich trajektorie. Awantura z sąsiadem była okropna - że niebezpiecznie, że brudno, że dziecka nie pilnuje, itp. Młodemu się oczywiście oberwało i oczywiście poczuł się niesprawiedliwie potraktowany. By wyrazić ogrom tej niesprawiedliwości, w ostatnich słowach rozmowy zauważył gorzko: "A Amerykanie, to mogli zrzucić bombę atomową na Hiroszimę!"

    OdpowiedzUsuń