wtorek, 7 sierpnia 2012

Picasso

-"Niech Pani spróbuje przerzucić się z farb olejnych na akryle. Mówię Pani, bez zapachu, terpentyny nie potrzeba bo to farby wodne i jak szybko sną! Super sprawa! Przy dzieciach jak znalazł." - przekonywała mnie od dłuższego czasu znajoma Pani Alicja ze sklepu z zaopatrzeniem dla artystów.

No to spróbowałam. I jak już zaczęłam malować to szybko przerzuciłam się na większe formaty. Zaczęłam malować  drewniane pudełka pod decoupage i meble. Pierwsza pod moim obstrzałem znalazła się półka na zabawki do pokoju dziecięcego. Zaopatrzyłam się od razu w półlitrową puszkę białej farby i przystąpiłam do dzieła.
Malowanie na balkonie było bezpieczniejsze bo przecież balkon zawsze można zamknąć zanim Emil wróci z przedszkola, a Staś się obudzi z południowej drzemki.
Półka była sporych rozmiarów bo zabawek dzieciaki też mają sporo. Pomalowałam raz i pojechałam po  Emila. Potem obiad. W międzyczasie Artur otworzył balkon bo gorąco...

Smażę kotlety. Staś się obudził i płacze. Smażę więc kotlety ze Stasiem na rękach i wyginam się jak człowiek guma żeby tylko dziecko się nie poparzyło bo garnki i patelnie to bardzo ciekawe obiekty...

Ale cicho jakoś, podejrzanie cicho... Zaglądam do Emila. Nie ma go. A balkon otwarty. Emil stoi na balkonie  i coś kontempluje w ciszy. Spoglądam i ja w kierunku, w którym coś najwyraźniej ciekawego się znajduje i co widzę?

Schody i całe wejście do klatki schodowej usłane tysiącem białych plam!

Zostawiłam kotlety i pobiegłam z wiadrem wody czyścić to co przyozdobił mój syn. Trzy dni szorowałam. W dzień kiedy Staś spał i w nocy gdy dzieci już spały. Wylewałam na plamy rozpuszczalniki i zmywacze przeróżne, a rezultat wciąż straszy sąsiadów. Czasem ukradkiem zerkam z balonu i obserwuję jak reagują mieszkańcy na to co widzą. Niemal wszyscy wbijają z niedowierzaniem  wzrok w to białe dzieło, pokazują sobie palcami nasz balkon albo próbują zeskrobać palcem którąś z plamek....

Czwartego dnia przyjechali do nas teściowie. Teściowa od razu złapała noże, pumeksy oraz wiadra wody i ruszyła z pomocą w czyszczeniu. Teść pilnując dzieci spoglądał to z balkonu to z parteru i analizował trajektorię lotu puszki z farbą. W końcu orzekł, że " to nie możliwe żeby Emil rzucił półlitrową puszkę z farbą na taką odległość".
(Czyżby podejrzewał, że ja to uczyniłam?)

No cóż, dusza artysty budzi się już w dzieciństwie. Emil najwyraźniej poczuł się obudzony przez wenę i zapragnął poeksperymentować z farbą.
Moja krew!

ps. Szkoda tylko, że nie wyrzucił tej puszki na trawnik...

2 komentarze:

  1. A jakby tak jeszcze kilka puszek, to może byłby Pollock... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Albo próbował poczuć się jak Andy Warhol ale akurat nie miał pod ręką puszki z zupą pomidorową to ostatecznie rzucił tym co miał pod ręką ;)

    OdpowiedzUsuń