sobota, 14 czerwca 2014

O 10-tej przybijam gwoździa

Dzień jak co dzień.
Budzę się o 7-mej. No... powiedzmy - zegarek w telefonie próbuje mnie dobudzić o 6.45. Pierwszy wstaje Artur i nie może się nadziwić, że po przespaniu 9-ciu godzin wciąż jestem niedospana więc z lekkim pomrukiem robi kawę i idzie dalej spać. Gwizd czajnika wyrywa mnie z półsnu. Niczym wyrwany z kamieni półczłowiek wyłażę z łóżka Emila. Człapię do kuchni, a potem czas przyspiesza. Ubieranie siebie, dzieci i biegiem do przedszkola.
- Jedż sieroto. No gazu, gazu. Czemu się zatrzymujesz? Miałaś jeszcze zółte babo jedna! - nie mogę powtrzymać się od komentarzy kobiet za kierownicą. Ja rozumiem, że ostrożna jazda i w ogóle 50 na godznię w mieście itd itp ale żeby 30? i zatrzymywać się pół kilometra przed skrzyżowaniem???!!!
Ostatnio zamknęli kilka ulic bo niby tramwaj chcą wprowadzić na nasze białołęckie progi więc korki i stres i zbyt dużo babskiej jazdy...
Wjedżam w końcu na skrzyżowanie, po trzech nieskończonych minutach oczekiwania i... załatwiam silnik. No dobra, wskoczyła mi przypadkiem trójka zamiast jednynki. Wielkie halo. Po co to trąbienie. Spoko spoko. Wszystkim to się może zdarzyć.
-"Mamo gazu, gazuuu!" - woła Emil.
Już jesteśmy prawie w przedszkolu ale jeszcze plac zabaw po drodze. Emil ze Stasiem wyrywają niczym zwierzątka z odpiętych smyczy. Jeszcze ślizgawka, jeszcze ten domek z hot-dogami. Mija kolejne 10 minut biegania i proszenia. Na placu boju pojawia się Pani do pomocy. Nic nie działają proszenia, błagania i zastraszania, że spóźnią się na śniadanie. Do akcji wkracza Pan Rysio. Pan Rysio jest nieubłagany. Bierze wierzgającego Emila na ręce i zanosi go do sali. Za nim biegnie Staś okładający go pięściami. Jak to dobrze, że istnieje Pan Rysio...
A potem wiadomo - zakupy, pranie, sprzątanie, przygotowanie obiadu i praca.

Po południu przywożę Agnieszce Stasia i Emila.
- Na pewno dasz sobie z nimi radę? - pytam na wszelki wypadek bo wiem, że sprawowanie opieki nad moimi dwoma urwisami to nie lada wysiłek, a co dopiero gdy pojawi się trzeci muszkieter w postaci Kryspina.
- "Nic się nie martw, wszystko będzie ok". -mówi Agnieszka. A ja wiem, że po prostu musi być O.K. bo mamy kolejne nagranie i po prostu nie może być wpadki.

-"Biedronki! Bierz biedronki!" - krzyczy półszeptem Artur stojący kilka metrów ode mnie. -" Żabki, żabki Twoje"- i pokazuje palcami znak twixa czyli naszych nożyc. Co oznacza, że ja nagrywam kamerą  dzieciaki po mojej stronie tzw nożyc, a on swoje. Niby prosta zasada ale nigdy nie wiadomo, które dziecko się odezwie, z którego kąta, więc musimy trwać w stanie gotowości. A gdy wkraczają krasnoludki w liczbie 8  w otoczce muzyki z J. Bonda to już w ogóle jestem roztargniona, bo nagle krasnolutki deklarują, że nie mogą już dłużej wytrzymać z tą Śnieżką i wymachują transparentami - PRECZ ZE ŚNIEŻKĄ!
Po godzinie 17-stej wciąż nagrywamy rozdanie dyplomów ale z torebki rozlega się sygnał telefonu od Agnieszki. Niestety muszę się rozłączyć.
Przy składaniu sprzętu Artur układa cały plan awaryjny - "Na pewno coś się stało skoro Agnieszka dzwoniła. To ja tu poskładam kamery i statywy a ty szybko jedź atutobusem."
Zwijając kable dzwonię do Agnieszki.
-"Nic się nie stało. W drodze powrotnej kupcie chrupki bo obiecałam chłopakom" - mówi Agnieszka.
-Acha, dobrze. - mówię nieco uspokojona. Wymazujemy zatem z pamięci wszystkie awaryjne szpitale gdzie najbliżej można zrobić ugs/ prześwietlenie itp.

Wkraczamy do domu. - I jak było?- pytam Agnieszki, a wita mnie znajomy krzyk trzech chłopców.

Agnieszka, nieco rumiana i na przemian blada próbuje chwycić powietrze by cokolwiek odpowiedzieć, po czym zamyka usta i znów otwiera i blednie. Wygląda niczym szeregowiec Ryan  wyciągnięty z placu boju.
- Dobra, to idź na chwilę zapalić, odpocznij - mówię do niej, bo wiem, że te słowa mogą okazać się ostatnią deską ratunku dla dzielnego żołnierza i jednocześnie odskocznią psychoterapeutyczną.
-" Ja po prostu już nie wiedziałam co mam im powiedzieć, zrobić. Wszystkiego już próbowałam: rysowaliśmy, bawiliśmy się, zjedli kolację ale ciągle się bili! Jak Emil przestał kopać Kryspina to Staś zaczynał go gryźć. I tak w kółko. W końcu obiecałam im te chrupki to znów na chwilę się uspokoili. Ale tylko na chwilę." - wzdychała Agnieszka - nie musiała się w ogóle tłumaczyć. Wiem przecież, że jak ich trzech się spotka to nawet super niania nie pomoże.

Zanim Emil i Staś poszli spać, po kąpieli i kolacji atakował mnie jeszcze grad pytań.
-"Mamoooo, a skąd się bierze prąd?, A mamoo a skąd się bierze piasek, a jak powstają ludzie ?" - itp i td
- Emil idź już spać, zamknij oczka. 
Po czym pozwalam powiekom by się przymknęły i odpływam.
Gdy Artur budzi mnie o 22-giej - " obudź się! Chodź montować dzisiejszy materiał"- ja po prostu wiem, że nie mam sił. Albo przybiję gwoździa przy biurku albo tu przy tej poduszce. Więc mruczę tylko - YHY i śpię dalej. Skulona przy Emilu/Stasiu w embrionalnej postaci śpię do rana.
Ciąg dalszy i na początku postu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz