poniedziałek, 16 stycznia 2012

CZY BARANY SIĘ ŻENIĄ?

"Czy barany się żenią?" - wyskakuje pytanie w przerwie reklamowej na kanale Comedy Central - "Tak, tylko barany". - Pojawia się po chwili na ekranie odpowiedź.
Otóż, wyobraźcie sobie, że nie tylko barany.


Mój małżonek, zwany przez znajomych "Kiciusiem", z racji skojarzeń nazwiskowych, również okazał się takim baranem ale chyba niedawno to do niego dotarło.
Siedzi sobie właśnie w swoim pokoiku - pracowni i spędza czas na tzw odpoczynku ze słuchawkami na uszach, a tak na prawdę odpoczywa ode mnie bo ma mnie po prostu czasem dość.

Zawsze byłam pechowa. Ciągle spotykało mnie coś, co innym ludziom normalnie się nie zdarza. Najgorsze było to, że ten pech potrafił być zaraźliwy.
Na przykład - w czasach studenckich rozpaczliwie szukałam pracy za granicą by choć kawałek świata zobaczyć i przy okazji zarobić sobie na komputer lub kurs językowy. I już miałam jechać na Sycylię jako kelnerka w restauracji hotelowej ale akurat wylała jedna z odnóg Etny i zalała pierwsze piętro hotelu...
Umówiona praca w Holandii przy kwiatach w szklarni też nie wypaliła - komputer szklarniowy nawalił i podlał kwiaty zbyt mocno. Rezultatem czego, wszystkie kwiatki zgniły a właściciel zbankrutował.

Dorwała kogoś kiedyś pszczoła na początku marca gdy nic jeszcze nie kwitło ani listek żaden na drzewie się nie pojawił? A mnie owszem, na domiar złego - mam na jad pszczeli uczulenie.
Latarki gasną w moich rękach chociaż baterie dopiero wymieniane, kubki nie mają uszu bo upadając na podłogę jakoś dziwnie tylko ta część im odpada itp.

- "Ona jest pechowa. To na pewno jej wina. To przez nią to się stało" - wykrzykuje czasem mój mąż, wskazując na mnie palcem gdy akurat coś się niefortunnie zdarzy.
-"Ależ jaka znowu pechowa?! - broni mnie mój teść. - "Przecież urodziła Ci dwóch wspaniałych synów!"- przypomina fakt, najwyraźniej uznając potomka płci męskiej za niezwykłe dokonanie. Dokonanie zaprzeczające zdolnościom pechotwórczym.

Jeszcze do niedawna ta cecha śmieszyła mojego męża i intrygowała, dziś już tylko irytuje, więc czasem musi sobie ode mnie odpocząć...
I proszę bardzo, czemu nie. Przecież nikt nie mówił, że słowa przysięgi (...)" i nie opuszczę Cię aż do śmierci" muszą oznaczać, że trzeba być przy sobie ciągle i nieodłącznym być ani na chwilę. Przecież każdy z nas lubi sobie czasem poczytać gazetkę w WC, nie tylko dlatego, że tak długo trwa załatwianie potrzeby fizjologicznej ale dlatego prawdopodobnie, iż stworzyliśmy tam sobie pewien azyl -  królestwo do którego inni nie wejdą gdy chcemy pobyć sami...



Dlatego koleżanki moje drogie, nie martwcie się zbytnio gdy Wasz mąż zniknie czasem gdzieś w czeluściach domu lub zaszyje się z kumplami w knajpce. Oni po prostu muszą od nas czasem odpocząć. Bo wolą ucieczkę przed zrozumieniem pewnej prawdy - wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej wyrastać im zaczęła wełna i boją się, że nie długo wyrosną też rogi... jeśli nie będą dość męscy :)

3 komentarze:

  1. he he - puenta jest po prostu genialna, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, a wiesz, że właśnie weszłam na Twój blog i wydaje mi się, że dziś w nocy powstanie kolejne opowiadanie... jak tylko uśpię dzieci..pozdrawiam ;)
      (Coś na temat talentu...)

      Usuń
  2. o miło mi, że byłam natchnieniem :)

    OdpowiedzUsuń