wtorek, 8 maja 2012

Byłam w raju...

Wracamy wieczorkiem z majówki na wsi.
- "47, 48..." - coś głośno liczy Artur. - "49".
- Co Ty właściwie liczysz? - pytam zaciekawiona.
- "Właśnie zabiłaś o szybę samochodu pięćdziesiątego chrząszcza."
Chrząszczy majowych było istne zatrzęsienie i rzeczywiście pykało mi to o szybę jakby ktoś rzucał kamyczkami.
- Acha, no to dolicz jeszcze ze dwadzieścia tych, które wciągnęło gdzieś pod maskę albo koła.
- "Czy mogłabyś trochę bardziej omijać te dziury? Naprawa zawieszenia będzie kosztowała jakieś 3 tys."

No cóż, starałam się jak mogłam ale jak tu omijać dziury jeśli tymi dziurami usłana jest właściwie cała jezdnia, jak to na dzikim wschodzie bywa... Już i tak niezłym slalomem jechałam wypatrując tylko patrolu policji, która mogła mieć podejrzenie czy oby kierowca nie jest pijany. Pijaniutki natomiast był Artur i najwyraźniej bał się trochę choroby morskiej gdyż po wypiciu całego morza piwa wszystko dla niego się kołysało.

- "Uważaj chomik!" - krzyczy nagle Artur.
Wywinęłam kierownicą niemal jak w pościgu amerykańskich filmów sensacyjnych ale na niewiele to się zdało. Poczułam tylko siłą wyobraźni jak coś chrzęstnęło pod kołami, a samochód pokonał prawie niezauważalny wzgórek. Wzgórkiem tym okazał się nie chomik a biedny śp. jeż...

Nigdy nie przejechałam żadnego zwierzątka więc zrobiło mi się smutno. Ale uwierzcie - naprawdę szybko mknął!

-"A on biedny maszerował może do swojej żony, która czeka na niego po drugiej stronie..." - westchnął Artur...

Być może nawet tą żoną była jeżyczka, która niemal w tym samym miejscu pojawiła się dzień później. Ja ją ominęłam ale nie zdążył już tego zrobić kierowca samochodu jadącego z naprzeciwka... I tak oto spotkają się w raju...

Dla nas rajem zawsze były miejsca, w których się wychowaliśmy dlatego teraz przy każdej okazji ciągniemy do babć nasze dzieci. Pogoda i przyroda iście rajskie - kwitnące drzewa, złote od rzepaku pola i główki mniszków jak słoneczka. Wszystko oblane słońcem jak naleśnik syropem klonowym.. (takie mi przyszło porównanie bo przecież nie będę tu cytować "Pana Tadeusza" ani opisów z "Nad Niemnem", które w szkole zawsze omijałam:)

Wyciągnęliśmy też dmuchany basenik dla Emila. Emil ochoczo pluskał się w wodzie (bo jak tu nie pluskać się gdy 30 stopni na słońcu) a Staś ochoczo wrzucał mu do wody wszystko co mu w rączki wpadło. A wpadły mu w pierwszej kolejności ubranka Emila i buciki.
No i masz, - ubranka mokre, ja ręcznika dla dziecka nie wzięłam (nie przewidziałam pomysłów kąpielowych), co tu robić?
Ręczniki papierowe!
Po chwili Emil wyglądał jak mumia ale przynajmniej był suchy.
Grillowanie, obżarstwo i lenistwo.
Emil dla ogrzania siedzi w samochodzie i wyśpiewuje wniebogłosy. Jest wesoło.

Kilka godzin później Artur zapakował na rower Emila, ja do samochodu Stasia i jedziemy.... nie jedziemy... próbuję odpalić i nic - akumulator się rozładował...
No i masz...
Dzwonię do kuzyna na ratunek. Babcia przyjeżdża w eskorcie.
Poczekaliśmy, pogawędziliśmy, daliśmy się po-obżerać komarom i wyruszyliśmy. A ciąg dalszy macie na początku :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz