niedziela, 24 marca 2019

Odrobina ironii nikomu nie zaszkodzi

Teraz to już nikt nie ma wątpliwości - nadeszła wiosna.
Dlatego ja, przekornie podam historię jesienną :)

Pewnego, pięknego popołudnia dziecię moje biegało z kolegą po podwórku. Dzień był słoneczny, wszyscy uśmiechnięci i w ogóle nic nie zapowiadało dramatu jaki za chwilkę miał się rozegrać.
Aż tu w pewnym momencie widzę, że dziecię usta ma fioletowe. Kolega też.

Przyglądam się bliżej temu zjawisku i pytam ze zdziwieniem:
- Chłopaki, co wy jedliście?
- "No, ironię"- odpowiada uśmiechnięty Staś.
- Jaką ironię? - moje oczy robią się coraz większe.
- "No, ironię, taką jaka rośnie na działce u babci i dziadka"-  odpowiada dziecię ciągle z siebie bardzo zadowolone.
- Aronię! Ale przecież tu nie ma żadnej aronii!- wykrzykuję w panice i zaganiam Staśka do domu, wymachując w histerii rękami, że w ogóle kto pozwolił jeść cokolwiek z jakichkolwiek krzaków na osiedlu.

No i się zaczęło!
Agnieszka robi wywiad terenowy, łazi z moim i swoim synem przeszukując okoliczne tereny zielone, a ja z prędkością światła przeszukuję internet co też te dzieciaki mogły zjeść, co przypominało aronię i oto co czytam:

"Ligustr pospolity obradza owocami, które są jagodopodobne, pestkowe, kuliste i czarne oraz mocno trujące."


A żywopłotów z tym badziewiem u nas dostatek!
Pędzę do Agnieszki:
- Jeśli Ci życie miłe, bierz Kryspina i każ mu to wszystko zwymiotować! - rozkazuję jej niemal i biegnę ze swoim Staśkiem do łazienki.

Potem, już tylko prowokowanie wymiotów i fioletowa toaleta.
Przyznaję, trochę się poznęcałam nad dzieckiem, prosząc i niemal płacząc by pozbył się wszystkiego z żołądka...

No, a potem przyszła Agnieszka, tuż po rozmowie z sąsiadami z niemal połowy osiedla.

I co się okazało?
Sąsiadka z parteru przyznała:
- "Tak, rzeczywiście zasadziłam przy balkonie jakiś czas temu mały krzaczek aronii tylko jakoś owocować nie chce..."



Wniosek z tej historii - odrobinka ironii nikomu nie zaszkodzi ;)




niedziela, 18 marca 2018

Niech Ci będzie, mój synu



-„Mamo muszę się nawodnić” - mówi mój starszy syn wchodząc do kuchni.
Zastygam na chwilę zastanawiając się co miał na myśli.
To znaczy - wody chcesz? Nalej sobie z dzbanka, jest na stole - mówię. I właściwie nie powinnam się dziwić, że po chwili rozlegnie się głośny krzyk jakby pożar wybuchł - to tylko woda się rozlała i przy okazji szklanka zbiła.

Emil zawsze reagował histerią na różne rzeczy, które go zaskakiwały - nigdy nie było wiadomo czy krzyk oznacza prawdziwe niebezpieczeństwo ( typu przecięcie kabla od lampki „bo to było takie dziwne, że taki prąd, który nie ma nóg może kopać”) czy też pietruszkę w zupie albo po prostu brak papieru w toalecie.

Przestały mnie już też dziwić monologi o liczbach pierwszych, czołgach i rozwiązaniach na nowy rodzaj paliwa z kamieni szlachetnych (bardzo ekologiczne bo niezykle wydajne "taki jeden kryształ zapewni 1000 km przejazdu tym pojazdem i codziennie może się ładować przy pomocy energii słonecznej").

Ubierajcie się na dwór - poganiam ich do wyjścia z domu bo co chwila widzę jakiś rezultat nadmiaru ich energii.
„Stasiek, tej szafy nie przesuniesz bo nie masz tarcia.” - poucza młodszego brata Emil widząc jak nogi w skarpetach spacerują jak na bieżni. Stasiek z zaparciem ciągle pcha, a potem zwyczajnie zaczyna odstawiać pajacyki, różne wygibasy, tańce, a także parodiowanie mamy, która wymachuje śmiesznie rękami i próbuje coś wyprosić.
„Jestem kapitan Majtas!” - wykrzykuje Staś mając majtki na głowie i bardzo dumną minę. To śmieszne połączenie aktorskiej powagi i śmiejących się oczu - to coś co ich tak bardzo odróżnia.
Patrzę przez chwilkę na Staśka i wybucham śmiechem. Po chwili oboje się śmiejemy i przytulamy. 
- Ok, jesteś śmieszny, ale teraz się ubieraj - mówię do Stasia.
- "Czemu się śmiejecie?"- pyta Emil patrząc na nas.
- Nic. Tak się śmiejemy. Czasem tak jest gdy ktoś jest zdenerwowany (tak jak ja przed chwilką, że mnie nie słuchacie) to najlepiej wtedy pośmiać się ze sobą. 

Ale może ktoś inny nazwałby ten śmiech - reakcją nieadekwatną do grozy sytuuacji?...
                                            
                                                                                        * * *

„On ma tylko taki swój świat”- mówili wszyscy, z którymi chciałam się podzielić swoimi refleksjami.

Patrzyłam się na młodszego - normalnie rozwijający się Syn miał majtki na głowie i to podobno ma prawo być normalne. Natomiast dziwna dla innych może być taka rozmowa o ogórku, wyjaśniająca bardzo nurtującą Emila zagadkę : dlaczego ogórki z działki i ze sklepu są różnej wielkości.
Po prostu są innego gatunku - opowiedziałam krótko, oszczędzając mu rozwlekania się o nawozach.
-„Dziękuję Ci mamo, że przekazałaś mi tą wiedzę. Zawsze się nad tym zastanawiałem.” - odpowiada Emil.
Dziwne? Dziwne, nie zaprzeczycie.


A jednak przy bliższych obserwacjach i refleksjach zmienia mi się spojrzenie na pojęcia takie jak: normalność, empatia, tolerancja, adekwatność reakcji na sytuację itp.


I niech Ci będzie, mój dziwny synu.
Świat byłby nudny gdyby takich „dziwnych” ludzi nie było na Ziemi.

"Twoje dzieci wychowają się na dobrych ludzi, zobaczysz" - mawiała ś.p. Babcia - "nie trzeba im tylko w tym przeszkadzać."

                                            

.

niedziela, 25 lutego 2018

Sklep Pana Emila

  Pan Emil uchodził za ekscentryka - nie miał zbyt wielu przyjaciół, sprawiał wrażenie jakby mu nawet za bardzo nie byli potrzebni. Ot trochę śrubek wystarczyło mu do szczęścia, różnych metalowych blaszek, garść sprężynek i już Pan Emil konstruował coś wytrwale w swojej pracowni.
Na ścianach kolorowe plany i schematy maszyn przedziwnych, przeistaczających szmaragdy, rubiny i ametysty na paliwo do futurystycznego pojazdu.


fot.arch. konstrukcje wynalazków P.Emila

fot. arch. samochód futurystyczny P.Emila


  Nie lubił, gdy mu przerywano podczas pracy. Owszem miewał  "nieco żywiołowy temperament ale wyglądał na człowieka pogrążonego we własnym świecie"

Jego pasja zajmowała mu każdą wolną chwilkę, a na co dzień Pan Emil prowadził sklep.


fot. P.Emil w towarzystwie Miejscowego Malarza

  W sklepie posiadał kolekcje niezwykłe - kolekcje zapachów piętrzyły się na półkach, tuż obok kolorowe oczy, kredki oraz kartony przeróżne, w które zaopatrywali się miejscowi malarze: Stanisław Kiciański oraz Antoni Gardi.




  U miejscowych malarzy zamawiała portrety pewna Dama.
- "Och, Stanisławie, chciałabym zamówić u Pana swój portret"- mawiała Dama. 
Po czym Stanisław zamawiał artykuły w sklepie Pana Emila. Interes się kręcił i wszyscy byli szczęśliwi. 
  Nawet Antoni, który malował tylko wzruszająco-nostalgiczne portrety weselszy jakiś się stawał w towarzystwie Stanisława otulonego natchnieniem i wizją.

fot.arch. Pan Kiciański podczas pracy.

Ale któregoś razu, Dama wykrzyknęła oburzona:
- "Ależ Stanisławie! Zamawiałam portret z wesołą, uśmiechniętą buzią! A tu szczękę jakąś Pan wymalował wystraszoną"- Dama palpitacji dostawała.

Ale Pan Emil, oglądając w kontemplacji portret spokojnie rzekł:
- "Ależ nie, to tylko ktoś się uśmiecha. Tak się uśmiecha, że aż zęby pokazuje. Kupuję!"

Znajdź portret, który zakupił Pan Emil.

fot.arch. Pan Emil w swoim sklepie.

   I taka to była historia, której morał tylko nieliczni zrozumieją ;)
Ale tak nawiasem mówiąc, Pan Emil kogoś mi przypomina... 


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Dziecinni dorośli

- I wiecie kogo spotkał w brzuchu wieloryba Pinokio? Tam był Dżepetto!- próbuję zaciekawić synków zawieszoną poprzedniego wieczoru opowieścią. Jak zwykle zasnęli po przeczytaniu dwóch stron więc trzeba jakoś zawiązać teraz akcję.
-" Przecież mówiłaś mamo, że wielolyby nie zjadają ludzi?!"- mówi zdziwiony Emil.
- No tak, nie zjadają. To był oczywiście potwór morski. Albo rekin nawet.- mieszam się w zeznaniach, bo w prastarym wydaniu z czasów mojego dzieciństwa określenia owego stworzenia są różne, a na rysunku jak byk narysowany jest wieloryb. - Wiecie kogo spotkał? Dżepetta!- wykrzykuję zaintrygowana, by tą euforią niesamowitego spotkania zarazić nieco dzieci.
-"A wiesz mamo, że przez żółty port można teleportować się do siódmego nieba?!!!" - wykrzykuje nagle Emil historią z zupełnie innej beczki.
Ja nieco zbita z tropu uświadamiam sobie nagle, że dzieci dużo bardziej intryguje minecraft niż Pinokio, to jednak zamyślam się na chwilę nad tym teleportem... Siódme niebo... Fajnie by było mieć takie żółte drzwi...
- Fajnie ale teraz czytamy o Pinokio, który spotkał Dżepetta!

-"No dobra, nie gadaj już tyle tylko czytaj."- mówi poirytowany Emil.

Emil - niedawno skończył 7 lat. W średniowiecznej Polsce takiemu chłopcu obcinano włosy i oficjalnie stawał się młodym mężczyzną. Trochę to na wyrost było, taka niby-dorosłość ale Emil tą dorosłość szybko poczuł. -"Mamo jestem już dorosły. Nie musisz mi tego mówić!/ Jestem już dorosły mogę już to sam zrobić"- często przewija się takie stwierdzenie we wszystkich rzeczach do tej pory zakazanych. Tym bardziej dorosłość poczuł, że chodzi już do szkoły, a nie jak dzidziuś Staś do przedszkola.
A jednak smutno mi czasem, gdy tą swoją dorosłością obnosi się w szkole i zabrania mi odprowadzać się pod klasę. "-Ty już dalej nie idź, ja sam. Nie idź, będę tu stał na schodach ale z Tobą nie wejdę." lub " tylko nie przynoś mi tego piórnika do klasy bo wstyd będzie!" - To jak wolisz: możesz nie mieć piórnika cały dzień i się nie wstydzić albo powstydzić się mnie przez chwilę i piórnik mieć".

A potem sama czuję się trochę obciachowo, jako "dziewczyna" i mama, za różne rzeczy. Za to, że nie jestem już taka potrzebna bo cycków już moich nie trzeba, nie ma tu już dzidzisiów. Za to że nie mam siusiaka ("a dziewczyny nie mają siusiaków, haha ha"), że nie wiem co to są creepery ani TNT, że jestem dziewczyną i słabo strzelam z plastikowego pistoletu ("bo dziewczyny są słabe w strzelance"), że nie znam się na tych wszystkich robotach i maszynach, a zamyślam nad Muminkami, których starą polską wersję odkryłam na Youtubie ("taka duża, a ogląda Muminki").

A najbardziej mi smutno i wstydzę się, gdy mimo całej jego dorosłości widzę łzy w oczach synka gdy spóźniam się z obiorem z zajęć, chociaż obiecałam, że przyjdę, a on nie mógł znaleźć świetlicy.

Gdy dziecko wyrasta powoli z dzieciństwa dorośli czują swoje siwe włosy i zmarszczki pojawiające się coraz szybciej i nieodwracalnie.
A ja jedną rzecz najbardziej zrozumiałam - nie uchronię go przed całym lękiem świata, który jeszcze nie raz da się mu we znaki odczuć dotkliwym może bólem ale powinnam go nauczyć jak sobie z tym smutkiem i lękiem radzić. Ale czy bagaż naszych dorosłych doświadczeń pomaga w zrozumieniu świata i radzeniu sobie ze swoimi słabościami? Czy może przeciwnie - im więcej mamy doświadczeń tym bardziej gubimy się w tym co właściwe i ważne. A piramida wartości staje na głowie i błędnik naszej moralności po prostu głupieje? A my sami jak drewniane kukiełki potrafimy tylko dać się sterować, ogłupiać, pociągać innym za sznureczki; zamiast myśleć, ucierać nowe szlaki, uczyć się na błędach i  w reszcie chcieć się uczyć, wolimy zwyczajnie iść na łatwiznę i kierować się stereotypami. Tacy dorośli, a jacy dziecinni!




sobota, 24 października 2015

film taaakkk!

W sobotę wieczorem ludzie powinni pić piwo, spotykać się ze znajomymi, oglądać film lub czytać książkę.
Ja zazwyczaj tego nie robię. Chłop znowu wyjechał więc nie mogę tak po prostu wyjść i zostawić dzieci. Czytać też nie mogę, chyba, że bajki na dobranoc. Opcja film - taaaakkk! Ale do zmontowania.
Więc wcale mi się nie chce. Szczerze to piszę.
I wcale nie pociąga mnie historia człowieka sukcesu ani jego książka. Nie zamierzam kierować dużą korporacją ani zostać liderem (choć w wychowaniu tych nieposłusznych urwisów może by się przydała...?) Ale robotę zrobić trzeba.

No, w sumie Pani Grażynka była, wymarzony człowiek kultury. I tak przekonuje ona na tym spotkaniu, że jak się już dorwie człowiek do "tej książki to czyta się ją jednym tchem".
I nawet była Bardzo Ważna Osobistość...

Promocja książki - pozachwalać trzeba. I że książka super i autor niebanalny.
Pod koniec filmu ze spotkania jestem już niemal przekonana, że tak właśnie jest. I zamiast 2 minutowego materiału mam 10 min bo wszystko wydaje mi się ważne i tyle opowieści różnych ludzi ciekawych.

Chciałabym jednak zacytować Wam dwie wypowiedzi, które na prawdę uważam za cenne przemyślenia.
VIP zastanawiał się "skąd się biorą ciekawe życiorysy, dokonania w trudnym życiu, w trudnych czasach?" I on zawsze powtarza, że to "jest taki mechanizm jojo. Im bardziej w dół, tym bardziej w górę. Im bardziej ktoś dociśnie do samego dołu, tym bardziej ambicja i jakaś odwaga, i jakieś doświadczenia i marzenia, aspiracje windują w górę."

Drugi cytat, też zresztą cytowany przez autora książki jako prośba swojego profesora do studentów.
Profesor zawsze powtarzał swoim uczniom o tym, co jest potrzebne w tym konkretnym zawodzie akurat, ale uważam, że można to traktować jako coś dla każdego:

"Pamiętajcie, że w tym zawodzie najważniejszy jest talent. Jeśli go wam zabraknie, starajcie się to nadrobić pracowitością. Ale jeśli jesteście na to zbyt leniwi, to udawajcie chociaż inteligentnych. Jeśli wam się to też nie uda, to zachowujcie się chociaż kulturalnie. A jeśli byście i tego nie potrafili, to proszę was chociaż o odrobinę taktu."



piątek, 16 października 2015

Ja też chcę kwiatki!

Ja też chcę kwiatki! I czekoladki!
Kilka dni temu był Dzień Nauczyciela, ja nauczycielem szkolnym nie jestem. Ale uczę, uczę każdego dnia swoje dzieci po prostu życia. 
-"Zostaw to pranie, tę zupę i tę podłogę. Nikt Ci za to nie zapłaci. Materiał do zmontowania czeka."- pogania mąż.
A kobiety chyba tak już mają, że dom i dzieci nie mogą czekać; wszystko inne zostawia się w tyle.
Ale dwa dni później ubranka i tak lądują w koszu na brudną bieliznę z plamami nie do wywabienia współczesnymi detergentami. Podłoga zaklejona czymś bliżej nieokreślonym.
 I nikt nie chce jeść tej zupy, chociaż piękną nazwę posiada: królewska! 
- "Ze szpinakiem?! Ble!" - odpowiadają wszyscy mężczyźni w domu.

Mąż tworzy wspaniałe danie chińskie. Dzieci siadają, spoglądają na talerz z miną podejrzaną.
A ku mej uciesze (głęboko ukrytej) Emil wypowiada obfity komentarz:
"- Bleeee".
Staś mu wtóruje:
- "Bleeee".
- Ale co tu jest ble? To jest kurczak, to makaron, a tu warzywka, wszystko w pysznym sosikiem. - zachwalam danie.
- "To jest obrzydliwe" - podsumowuje Emil nawet nie spróbowawszy ociupinki.
-"To jest obzidliwe" - powtarza Staś.
Po czym razem odchodzą z kuchni, a ja wymyślam coś innego na kolację.

*
-"Emil pobił się w szkole z kolegami"- mąż oznajmia nowinę.
Patrzę na Emila i pytam - Emil to prawda? Dlaczego się biłeś? Od czego to się zaczęło?
- "No tak, no bo chciałem się zapoznać z kolegami i przedstawiłem się. A oni zaczęli się smiać i wołać KICI KICI. No to ja ich kopnąłem w plecak, a oni mnie w tyłek. I tak to się zaczęło".
Acha. No tak, ten kto wie skąd takie miałczenie kolegów ten pewnie też uśmiechnął się teraz pod nosem. Ja też się uśmiechnęłam i nie wiedziałam co powiedzieć tylko spojrzałam na Artura. Też miał ten problem w dzieciństwie. 
I trzeba dziecku zrobić pogadankę na temat bicia się, reakcji na obrażania przez innych itd.

*
-"Znowu rozrabiał"- co drugi dzień słyszymy skargi na Stasia. - "A przecież za rok idzie do szkoły".
Zostawiam Stasia na treningu piłki, siadam na balkonie ukradkiem podglądając jego wyczyny.
- "Mamy obserwatora, pomachajcie dzieci do pani tam na górze"- mówi trener. Dzieci machają, ja odmachuję.
A ja tu nie zupełnie dla przyjemności siedzę. Muszę trochę Staśka pilnować. Bo trener nie wie, że Staś potrafi gryźć, kopać i wygłupiać się w dosyć zapalczywy sposób, a ja to wiem. 
Przy okazji szybko wypełniam ankietę logopedyczą i wymykam się na szybkie zakupy. O, w sumie mogę wstąpić też do przedszkola i spytać na czym tym razem polegało rozrabianie Staśka.
-"Nie słucha się, ciągle się śmieje, rozśmiesza też inne dzieci, gdy trzeba się skupić na ćwiczeniach albo odpocząć na leżakowaniu"- odpowiada Pani. -"Ja już jestem przyzwyczajona ale Pani Ula to zupełnie nie wie czasem jak ma do niego trafić".
-Acha.- wzdycham lekko uspokojona. Dobrze, że Pani Ula nie widziała okrągłych śladów na ramieniu Michałka po zębach Staśka i chwytów zapaśniczych, których nie wiadomo gdzie się nauczył. Z resztą, jak sam mówi: "To nie ja, to moja noga/ jęka. I to głowa tak mi mówi, takie pomyśły żeby tak robić, a ja chcę być gźiećny, naplawdę" - przekonuje niewinnie.

Stasiek po prostu taki jest. Najwyrażniej uważa, że rozweselanie innych to jego misja życiowa.
Kiedyś w korowodzie pytań typu: po co jest niebo, po co słońce itd padło pytanie: po co są dzieci?
- No właśnie Stasiu, po co są dzieci?- pytam synka.
-"yyymmm... bo jakby nie było dzieciów to mama była by smutna."

I było to jedno z najpiękniejszych i najmądrzejszych prawd życiowych jakie usłyszałam od swojego dziecka.

Czysto by było w domu, mniej pracy przy gotowaniu i sprzątaniu. I na dalekie wycieczki pewnie częściej bym jeżdziła. Zamiast na buty, leczenie zębów, dodatkowe zajęcia mogłabym wyglądać pięknie i mój dom pięknie by wyglądał.
Ale teraz też jest pięknie, bo podobno tam gdzie na ścianach są dziecięce malunki tam mieszkają szczęśliwe dzieci, " a bez dzieciów mama by była smutna".






piątek, 19 czerwca 2015

poświęcenie w nieco niemoralnych okolicznościach

Czasem kobieta po prostu musi się poświęcić mężczyźnie. Taki los.
Powtarzałam sobie niczym mantrę słowa pseudo-refleksyjne. Przebiegłam zatem pół mokotowskiej w tych pantoflach, które niech to szlag trafi i tego, kto wymyślił obcasy! Z obtartymi piętami, zaciskając zęby w bólu i bez plastra na odciski w torebce pękającej od szwów lecz nie mającej w sobie akurat tego, czego kobieta potrzebuje!

I w końcu mam to czego mi trzeba!
- Mam! Czekam na Ciebie w damskiej łazience - mówię do Artura, który ogrywał jeszcze budynek Sheratonu na zewnątrz.

Oderwałam delikatnie opakowanie. Artur już przyjął odpowiednią pozycję (w jego rozumieniu), a ja zbliżam się. Zbliżam i gdy już już prawie mi się udało….  nagle Artur, w pozycji leżącej plecami na marmurowym zlewie, zrobił dziwny ruch.
- Dobra, tylko spokojnie. Spróbuję jeszcze raz.- staram się mówić spooookojnie.

 Po kilkunastych próbach zbliżenia, powtarzając wciąż te same słowa wyraźnie zniecierpliwionemu Arturowi, jestem bliska szaleństwu - Zaufaj mi, tylko spokojnie, nie sprężaj się tak, a może zmienimy pozycję? Za wysoki jesteś, trochę kucnij, rozluźnij się…!

Pani wchodząca do łazienki zrobiła zdziwione oczy i zawahała się w kierunku: kibelek- drzwi wyjściowe.
-" Ja nie mogę, to dla mnie zbyt stresujące ta damska łazienka!" - zdenerwował się Artur - "Chodźmy na korytarz."
- Lepiej nad zlewem, uwierz mi!- trudno jest kobiecie czasem zachować cierpliwość.

Więc jesteśmy na korytarzu. Artur siedzi, ja stoję.
- "No i masz! Niech to szlag! Mówiłam, że lepiej w łazience! Jedna jest ale drugą szlag trafił. Nie znajdziemy teraz na tej wykładzinie!

Pochyliliśmy się nad wykładziną i na czworaka szukaliśmy soczewki kontaktowej.

Po kilku minutach bezskutecznych poszukiwań poddaliśmy się.
Artur nieco zniecierpliwiony stanął przy swoim stanowisku. Gdy patrzył lewym okiem w okular było ok, ale gdy tylko oderwał wzrok, nic nie widział.

"Ej, w binoklach całkiem nieźle wyglądasz!"- pociesza go Fuzzy.

Konferencję jakoś nagraliśmy, przy czym, ja soczewki miałam (pan w salonie dołożył mi nawet gratisowe soczewki koloryzujące), a Artur tylko okulary, bez jednej stopki, ciągle ocierające mu nos.

I niestety! Efekt mojego poświęcenia wylądował w koszu.
A binokle pozostały!

Jaki z tego morał? Co byście kobiety nie wymyśliły i tak efekt waszych starań wyląduje nie tam, gdzie planowałyście!