Ja też chcę kwiatki! I czekoladki!
Kilka dni temu był Dzień Nauczyciela, ja nauczycielem szkolnym nie jestem. Ale uczę, uczę każdego dnia swoje dzieci po prostu życia.
-"Zostaw to pranie, tę zupę i tę podłogę. Nikt Ci za to nie zapłaci. Materiał do zmontowania czeka."- pogania mąż.
A kobiety chyba tak już mają, że dom i dzieci nie mogą czekać; wszystko inne zostawia się w tyle.
Ale dwa dni później ubranka i tak lądują w koszu na brudną bieliznę z plamami nie do wywabienia współczesnymi detergentami. Podłoga zaklejona czymś bliżej nieokreślonym.
I nikt nie chce jeść tej zupy, chociaż piękną nazwę posiada: królewska!
- "Ze szpinakiem?! Ble!" - odpowiadają wszyscy mężczyźni w domu.
Mąż tworzy wspaniałe danie chińskie. Dzieci siadają, spoglądają na talerz z miną podejrzaną.
A ku mej uciesze (głęboko ukrytej) Emil wypowiada obfity komentarz:
"- Bleeee".
Staś mu wtóruje:
- "Bleeee".
- Ale co tu jest ble? To jest kurczak, to makaron, a tu warzywka, wszystko w pysznym sosikiem. - zachwalam danie.
- "To jest obrzydliwe" - podsumowuje Emil nawet nie spróbowawszy ociupinki.
-"To jest obzidliwe" - powtarza Staś.
Po czym razem odchodzą z kuchni, a ja wymyślam coś innego na kolację.
*
-"Emil pobił się w szkole z kolegami"- mąż oznajmia nowinę.
Patrzę na Emila i pytam - Emil to prawda? Dlaczego się biłeś? Od czego to się zaczęło?
- "No tak, no bo chciałem się zapoznać z kolegami i przedstawiłem się. A oni zaczęli się smiać i wołać KICI KICI. No to ja ich kopnąłem w plecak, a oni mnie w tyłek. I tak to się zaczęło".
Acha. No tak, ten kto wie skąd takie miałczenie kolegów ten pewnie też uśmiechnął się teraz pod nosem. Ja też się uśmiechnęłam i nie wiedziałam co powiedzieć tylko spojrzałam na Artura. Też miał ten problem w dzieciństwie.
I trzeba dziecku zrobić pogadankę na temat bicia się, reakcji na obrażania przez innych itd.
*
-"Znowu rozrabiał"- co drugi dzień słyszymy skargi na Stasia. - "A przecież za rok idzie do szkoły".
Zostawiam Stasia na treningu piłki, siadam na balkonie ukradkiem podglądając jego wyczyny.
- "Mamy obserwatora, pomachajcie dzieci do pani tam na górze"- mówi trener. Dzieci machają, ja odmachuję.
A ja tu nie zupełnie dla przyjemności siedzę. Muszę trochę Staśka pilnować. Bo trener nie wie, że Staś potrafi gryźć, kopać i wygłupiać się w dosyć zapalczywy sposób, a ja to wiem.
Przy okazji szybko wypełniam ankietę logopedyczą i wymykam się na szybkie zakupy. O, w sumie mogę wstąpić też do przedszkola i spytać na czym tym razem polegało rozrabianie Staśka.
-"Nie słucha się, ciągle się śmieje, rozśmiesza też inne dzieci, gdy trzeba się skupić na ćwiczeniach albo odpocząć na leżakowaniu"- odpowiada Pani. -"Ja już jestem przyzwyczajona ale Pani Ula to zupełnie nie wie czasem jak ma do niego trafić".
-Acha.- wzdycham lekko uspokojona. Dobrze, że Pani Ula nie widziała okrągłych śladów na ramieniu Michałka po zębach Staśka i chwytów zapaśniczych, których nie wiadomo gdzie się nauczył. Z resztą, jak sam mówi: "To nie ja, to moja noga/ jęka. I to głowa tak mi mówi, takie pomyśły żeby tak robić, a ja chcę być gźiećny, naplawdę" - przekonuje niewinnie.
Stasiek po prostu taki jest. Najwyrażniej uważa, że rozweselanie innych to jego misja życiowa.
Kiedyś w korowodzie pytań typu: po co jest niebo, po co słońce itd padło pytanie: po co są dzieci?
- No właśnie Stasiu, po co są dzieci?- pytam synka.
-"yyymmm... bo jakby nie było dzieciów to mama była by smutna."
I było to jedno z najpiękniejszych i najmądrzejszych prawd życiowych jakie usłyszałam od swojego dziecka.
Czysto by było w domu, mniej pracy przy gotowaniu i sprzątaniu. I na dalekie wycieczki pewnie częściej bym jeżdziła. Zamiast na buty, leczenie zębów, dodatkowe zajęcia mogłabym wyglądać pięknie i mój dom pięknie by wyglądał.
Ale teraz też jest pięknie, bo podobno tam gdzie na ścianach są dziecięce malunki tam mieszkają szczęśliwe dzieci, " a bez dzieciów mama by była smutna".