wtorek, 13 stycznia 2015

SZOŁ MAST GO ON

Przedstawienie czas zacząć albo raczej: czas przedstawień się zaczął.

Dzień Dziadka i Babci się zbliża więc zaczęły się przedstawienia w przedszkolu przygotowane na tą właśnie okazję. Wniesienie sprzętu, lamp, kabli, ustawienie statywów, kamer i AKCJA! Gdy nagranie pierwszej grupy poszło dosyć sprawnie przy drugiej turze zaczęły mi się małe problemy.
Zaczęłam się denerwować czy teściowie zdążą odebrać dzieci przed 17-stą.
W dodatku jakieś niemowlę w pierwszym rzędzie ryczało wniebogłosy powodując moją dekoncentrację. A tu jeszcze coś mi napiera na okrężnicę! To pewnie ta dwudniowa zupa, którą szkoda mi było wylewać (pyszniutka jarzynowa, której doskonałości rodzinka nie doceniła).

17-sta mija, teściowa nie dzwoni, ja się denerwuję coraz bardziej. Niemowlę drze się i drze, a matka tylko poklepuje je coraz intensywniej po pupci (że niby to ma pomóc te bączki wypuścić czy też żeby się dziecku beknęło) roztaczając uśmiechy. Pani dyrektor też coraz dłuższe pauzy w wypowiedzi zaczyna stosować, zerkając co chwila na niemowlę, aż w końcu milknie i wszyscy oczekują co będzie dalej. A mi coraz bardziej pyszniutka jarzynowa napiera.
-"..a to nasz dziadek, a jak go nie znacie to wasz błąd" - dokończyła Pani Dyrektor do rymu: przystojny jak James Bond.
Matka z krzyczącym niemowlęciem wyciąga aparat z wielką lampą, przekładając krzyczące niemowlę na drugie ramię. A mi wyobraźnia nasuwa skojarzenie wielkiej kupy drzemiącej w pampersie krzyczącego dziecka. A jeśli on się zesrał po prostu, a matka tylko przyklepuje coraz bardziej tę kupę to jak on ma nie krzyczeć ten dzieciak? I ta myśl genialna sprawiła, że w końcu podjęłam stanowczą decyzję.
Opuszczam stanowisko. Niech sobie Artur z Piotrem kręcą, beze mnie też będzie spoko. Wybiegam z sali zmierzając prosto ku miejscu, które uwolni moje jelito z pyszniutkiej i zdrowej ale nieświeżej jarzynowej (a może ona jednak była z piątku a nie soboty?...) gdy naprzeciw mnie, tuż zza drzwi sali wybiegają dzieci moje. Teściowa akurat zdążyła przed 17-stą odebrać i czekali, ale gdy już się pojawiłam  Emil i Staś nie mogli już odpuścić mojej nogi.
-"Mama mama! To już my będziemy z tobą, też chcemy zobaczyć przedstawienie. Będziemy grzeczni."- musiałam zrobić w tył zwrot z  uczepionymi niczym misiami koala dziećmi.

Przedszkolaki wwędtrowały na scenę śpiewając radośnie piosenkę.
-"Pokaź mi pokaź! Ja teź chcię ziobacić"- prosi Staś żeby mu pokazać obraz w wyświetlaczu. Podnoszę go  i po chwili muszę postawić na podłodze bo chce wszystkiego dotykać. A tu Emil zaczyna przemykać się między rzędami krzeseł. Dorwanie go i usadzenie dało zamierzony cel tylko na chwilkę bo już po kilku sekundach obaj zmierzali w stronę statywu Artura.
-"Tato, tato to my, Emil i Staś"- pociągali za nogawki Artura.

No tak, to się właśnie nazywa macierzyństwo. Tym prostsze im mniejsze jest dziecko. Jeśli masz niemowlę i ono się drze to wystarczy dać mu butelkę lub cycka ( w zależności gdzie masz umieszczony pokarm) i przyklepać pupę. Jest wówczas nadzieja, że dobrodziejstwo ciepłoty kupki spowoduje błogi spokój dziecka. Jeśli Twoje dziecko natomiast potrafi już chodzić i ma ADHD oraz niepohamowaną ciekawość świata potrzeba już większej inwencji twórczej i wyobraźni albo babci po prostu!
-"To my chcemy na balkon"- zaszantażowali jeszcze chłopcy gdy w końcu udało mi się wyprowadzić ich z sali.
- O nie! Tylko nie balkon"- przypomniałam sobie jak w zeszłym roku Emil wyłączył prawie wszystkie lampy podczas przedstawienia gdy oderwałam od niego wzrok na chwilę. - Poszukamy babci.
Ale babcia jakby pod ziemię się zapadła.
Staś zaczął napastować dmuchanego bałwana boksując jego marchewkowy nos, Emil uciekał na balkon, ja miotałam się między potrzebą ( rozmarzony wzrok wbijając w wc) a szukaniem babci. W końcu jest, jest babcia! Hurra! Babcia niczym duch, pojawiła się niemal ze ściany, ogarnęła niesforne dzieci więc mogłam się uwolnić i ja. Dokończyliśmy też kręcić przedstawienie i wszystko jakoś się udało.

Ale jeszcze cały tydzień przed nami. Żeby nie wiem co: Show must go on!


źródło: http://www.mp20czest.szkolnastrona.pl



-Raz, raz, raz, próba mikrofonu...



 Pan Bałwan i Staś



Zgrany Team



I akcja!


Piotr z dziadkiem na kamerze.




A to nie wiem kto...



Na zakończenie: ufff...po przedstawieniu...


czwartek, 8 stycznia 2015

445 kawałków - pomsta

PROLOG
To miał być grudniowy post bo o świętach ale każdy wie, że w święta się nic nie robi więc i ja podtrzymałam tradycję wspólnego rodzinnego biesiadowania i odpoczynku od komputera.

***
Zima działa na mnie frustrująco - gdy jest mało słońca po prostu nic mi się nie chce i niewiele brakuje do popadnięcia w depresję. Przeszkodą jest tylko brak czasu, konkretnie brak czasu na smutki, refleksje i "łapanie doła". Gdy już już jestem bliska temu stanowi muszę się zebrać w garść i ustawić na baczność synków, żeby przestali się bić, gryźć i krzyczeć. Nic nie przeszkadza jednak w popadnięciu we frustracje - jest to pora idealna wręcz i sprzyjające okoliczności. Moje podstawowe pytania zmierzające do tego stanu:

1) Dlaczego nie urodziłam się w słonecznej Italii? Albo chociaż w pachnącej lawendą Prowansji? Czemu w tej Polsce, w której ciągle jest szaro i niebo szare i ciągle walczyć o coś trzeba?

2) Dlaczego nie urodziłam córek, żeby móc im pleść warkoczyki i bawić się lalkami? Mogłabym szyć te lalki i ubranka i pić popołudniową herbatkę w plastikowych filiżankach... Żeby chociaż ten Staś urodził się dziewczynką... Właściwie to lekarze do samego końca trzymali mnie w nadziei, że "prawdopodobnie córka, na 80 %". A tu syn i jeszcze w święta urodzony więc prezenty hurtem dostaje a potem płacze, że on właściwie tych urodzin to nie pamięta.

3) Dlaczego oni tacy nieposłuszni i zwierceni ci synowie. No po prostu ADHD jak nic. I weź tu bądź matką i szopkę im w kościółku pokaż, jak to to nie potrafi stanąć spokojnie przez 5 minut. Po wspomnieniach Świąt Wielkanocnych kiedy Emil i Staś biegali po kościele jakby ich diabeł opętał ani ja ani Artur nie kwapiliśmy się do pokazania im szopki. Uszami wyobraźni już słyszałam te komentarze starszych pań na temat "wychowania dzieci w dzisiejszych czasach" albo raczej "braku wychowania". Chcąc oszczędzić sobie zmagań poprzestaliśmy na głównych atrakcjach świąt czyli prezentach.

PREZENTY
Co kupić dzieciom - odwieczny mój problem, bo (czytaj wyżej)- nie mam córek tylko synów więc nie zupełnie mój świat.
Podpytywałam koleżanki w pracy: Silvię i Ursulę.
- "Oczywiście - klocki Lego." - odpowiadały jednogłośnie. Silvia przyniosła nawet obszerną broszurkę o klockach Lego i potrafiłyśmy rozmawiać o opcjach niemal godzinami.

I to chyba pokuta jakaś była. Zemsta nieba po prostu. Bo przecież moje ciągle braki mnie, mój stan niebytu przy dzieciach nie mógł się nie zemścić na mnie jako matce. Ja z pokorą przyjęłam na siebie ten ciężar. Co prawda na pierwszy rzut poszedł czołg (340 kawałków) i dwugodzinne składanie padło na ciocię Iwonkę. Składanie samochodu wyścigowego (ok 300 części) przyjął na siebie Artur. Na mnie padły: monstertruck (również ok 300 kawałków), ciężarówka (ok.400 kawałków), helikopter oraz baza pingwinów 445 części!

Za tą bazę będziemy musieli osobiście podziękować wujkowi Robertowi, którego synek jest w drodze. Zemsta za 3 lata!

źródło: http://www.digart.pl