niedziela, 20 stycznia 2013

Miejcie litość!

Jakiś poniedziałek albo wtorek.
Godzina 8:10 więc jak zwykle lekko spóźniona parkuję jak popadnie w pobliżu przedszkola i w pośpiechu wyciągam chłopaków z samochodu.

Zaczepia mnie jakiś młody chłopak z pieskiem.
-"A pani to już nie umiała inaczej zaparkować?! Tam dalej są miejsca parkingowe."- pyta lekko zezłoszczony.
O tych tajemniczych miejscach parkingowych to nigdy nie słyszałam ale chyba miał na myśli wjazd przed budynkiem ze znakiem: zakaz wjazdu. Czyli boisko dla dzieci i fragment trawnika jako parking dla pracowników szkoły przybudowanej do przedszkola.

- "Wie, Pan co? Śpieszę się z dziećmi do przedszkola i nie zamierzam szukać teraz w tych zaspach śniegu jakiegoś miejsca 2 km dalej." - odpowiadam stanowczym ale grzecznym tonem i kontynuuję wypinanie z pasów dzieci.

-"Ale to są miejsca dla mieszkańców, poza tym pani stoi na chodniku" - pokazuje ukryty pod grubą pierzyną śniegu chodnik.

- Na prawdę nie wydaje mi się, żebym zaparkowała niezgodnie z przepisami; spory fragment chodnika jest dla pieszych dostępny (dobrze wiem, bo często w tym miejscu ktoś kładzie butelkę po winie jako odstraszak dla takich kierowców jak ja). - Poza tym nie wydaje mi się, że mieszkańcom tego bloku będzie przeszkadzał samochód, który na 10 minut zaparkował tutaj. A na pewno nie bardziej niż ekstrementy pańskiego pupilka, które zostaną tu do wiosny!

I odeszliśmy w siną dal, a konkretnie majaczącego w oddali przedszkola, a facet ofukną mnie tylko z niezadowoleniem.


Ludzie, miejcie litość dla matek z małymi dziećmi!!

piątek, 18 stycznia 2013

Młodzi Wojownicy

Dawno mnie tu nie było więc najwyższy czas skrobnąć coś by mój blog nie przeszedł do mitów i legend...

Zastanawiam się czasem ile w nas ludziach jest z nas samych, a ile z genów - na ile nasze zachowania, decyzje i wybory są rzeczywiście nasze, a na ile determinizmem wpisanym w naszą cienką nitkę DNA, długaśną i pokręconą, splątaną wstążką wspomnień i zachowań przodków, która karze nam się zachować właśnie w taki, a nie w inny sposób...
Obserwując moje dzieci, stwierdzam, że nie tylko po mnie odziedziczyły sporo cech (niestety tych mniej chcianych i oczekiwanych takich jak upór i krnąbrność) ale również coś z dalekiej przeszłości.

Może nie aż tak dalekiej z czasów małp (choć po codziennym wieczornym skakaniu po łóżku i meblach i takie małpie umiejętności nie są wykluczone...) ale z takiej już wojowniczej, plemiennej...

No bo dlaczego tak jest, że dziewczynki od małego będą przejawiały miłość do lalek, herbatek, gotowania i dbania o ognisko domowe, a chłopcom tylko walka w głowie i polowania?
                   
***

Rozmowa z Emilem przed Świętami.
Ja, prasując koszulkę:
- Emil na święta jedziemy do dziadków, trzeba będzie założyć bluzeczkę z kołnierzykiem - tłumaczę dziecku, które nie znosi koszulek z kołnierzykami.
-"Z ziołniezikiem? Pokaś"- pyta zaciekawiony i zaczyna wspinać się wręcz na deskę do prasowania.
- Nie z żołnierzykiem tylko z kołnierzykiem. - wyjaśniam i prezentuję ów kołnierzyk.
- "Łee, to nie jest ziołniezik, osiukałaś mnie"- Emil jest wyraźnie zasmucony.

***

Jakiś wtorek lub piątek przed wyjściem do przedszkola.
- Emil założysz tą bluzeczkę ze smokiem?- Pytam dziecko.
- "Nie, nie chcę ze smokiem!" - odpowiada.
- A tą z Indianinem?
- "Ta mozie być." - Łaskawie akceptuje ubiór. No tak smok to tylko smok i bardziej kojarzy się z dziecinną bajką, a Emil "juś jeśt dolośły". Indianin ma przynajmniej łuk więc chyba jest wojownikiem...

***
Pewna sobota, dzień jak co dzień:
Prasując ubrania w kuchni ( nie wiem czemu akurat tam, ale takie jest miejsce akcji).
Słyszę tylko krzyk Emila i Stasia, głośne i szybkie tup, tup, tup,
- "Łapać źłodzieja! Łapać źłodzieja"- krzyczy Emil i z płaczem biegnie za Stasiem, który jest całą gonitwą wielce uradowany.
Róg ściany pomiędzy lodówką, a kaloryferem jest jednak ślepym zaułkiem więc Staś staje, ściska mocno w rękach zdobyczny samochodzik i przybiera wojowniczą minę.
-"Oddawaj ty źłodzieju mój siamochodzik"- krzyczy i płacze Emil.
- "Nie!"- groźnym głosikiem krzyczy Staś i tupie nogą dla podkreślenia, że tak łatwo samochodzika nie odda. - "Nie, nie, nie!"

Ta walka na głosy trwa jeszcze kilka minut, w czasie których miotam się czy odstawić żelazko czy raczej liczyć na łagodny rozwój sytuacji. Chwilę obserwujemy chłopaków z Arturem, po czym Artur zabiera samochodzik, umieszcza go wysoko na lodówce i odchodzi zostawiając Emila i Stasia w rozpaczy.
Trudno, nie umieją się pogodzić to żaden nie będzie się bawił zdobycznym samochodzikiem. Samochodów mają ze 200 ale akurat ten znaleziony, wygrzebany spod sterty zabawek był bezcenny? Czy bardziej chodziło o bitwę i walkę, rywalizację, przekonanie się kto jest silniejszy, który będzie samcem alfa?