czwartek, 23 sierpnia 2012

W TRASIE

Chciałam być dzielna i pokazać ( w sumie nie wiem komu, chyba najbardziej samej sobie), że wychowanie dzieci to pestka.

Tym bardziej wyprawa samochodem w nieco dalszą trasę niż Tarchomin-Białołęka.
Więc, ("nie zaczyna się zdania od więc!"-przyp. nauczyc. pol.)  wybrałam się w trasę: Krasnystaw - Susiec.
Zaiste - ambitny plan!
Nie wiem jak jeździć po Zamościu, nie wiem jak po Tomaszowie Lubelskim. Pojęcie  orientacji przestrzennej jest dla mnie abstrakcją (choć studiowałam geografię). Ale nic to.
Jadę.
Dwoje dzieci w fotelikach, na tylnym siedzeniu, mapa w ręku (błogosławieni posiadający GPS-y!) i jadę po Artura, zdeterminowana silnie na wypełnienie misji dziejowej.

Tuż przed Zamościem silnie wlokła się przede mną ciężarówka.
Skupienie i dylemat: wyprzedzić czy nie wyprzedzać - rozwiewa mi Emil wydzierający się  wniebogłosy:

- "aj dyziuuu, dyziuuu...!!!!"

- Jaki Dyziu? Dyzio? Kto Dyzio? Gdzie Dyzio? - próbowałam kolejno trafić w jakiś przypadek z nadzieją, że uda mi się trafić w odpowiedzią na pytanie: jakiego Dyzia widział mój synek?
Po chwili oświeciło mnie:
Emil próbował śpiewać razem z wokalistką z płyty sączącej się cicho z głośników. Krzyk ów, uwierzcie, w najmniejszym stopniu nie przypominał śpiewania. Pierwszym odruchem było raczej uważne rozglądanie się i wypatrywanie jakiegoś znajomego z dzieciństwa.

Ta chwila roztargnienia wystarczyła by powstało zawahanie oddzierające mnie od decyzji wyprzedzenia ciężarówki. I po chwili widzę jak sarna zabiega drogę ciężarówce.
Na szczęście nic się nikomu nie stało, bo ciężarówka wlokła się niemiłosiernie ale oczami wyobraźni już widziałam jak rozpędzam się i ląduję wprost na jej zadku, a ciężarówka na nas.
Mało śmieszne by to było...

Po pół godzinie Staś śpi, Emil jakby też ale po chwili woła:
- "Kuppkę!! Kuupkę"! - woła coraz głośniej i szybciej.
Szybko stacja paliw. Od razu zatankuję. Miły pracownik tankuje, a ja proszę go o zerknięcie na Stasia i biegniemy z Emilkiem do wc.

Emil stęka i stęka. Mija 5 min, stęka, mija 10 - Emil dalej stęka, a ja z roztargnieniem patrzę na zegarek. Biedny Staś, na pewno już płacze. Zawsze gdy wyłączam silnik Staś od razu się budzi i płacze.
- Emil rób szybciej tą kupkę! - poganiam syna i chyba daje to jakiś rezultat bo słyszę plusk wody. No, dobra jest! Tyle zachodu o to malutkie coś?

Staś już się obudził ale czuwał nad nim pracownik stacji. Jedziemy dalej i zajadamy sobie chipsy, które Emil wybrał sobie w sklepie.
Po chwili kolejny krzyk Emila:
- "Oko, moje oko!" i wierzganie nóżkami dla podkreślenia emocji.
Gdy Emil krzyczy i płacze, Staś się z nim solidaryzuje i mu wtóruje.
Zatrzymuję się na poboczu i tłumaczę, że pewnie zatarł sobie oczko słonym chipsem i trzeba mrugać, to pomoże.
Emil mruga i mruga. Po 15 minutach ryku, przemywania oczu wodą mineralną, płaczu i wierzgania, dokarmiam Stasia i jedziemy dalej.

Spokój nie trwa długo. Po kolejnych kilometrach widzę w lusterku, że Emil znów wysunął rączki z pasów fotelika i rozgląda się zaciekawiony krajobrazami.
- Emil wsuwaj pasy!
- "Nie!" - odpowiada dziecko krótko i rzeczowo.
- Wsuwaj pasy bo policja przyjedzie! Chcesz żeby przyjechała policja?
- "Tak, tak! Dzie policja?" - rozgląda się Emil w nadziei, że zobaczy prawdziwy radiowóz z bliska.
Moja groźba okazała się zachętą. To był błąd.
- Zapinaj pasy, bo przyjedzie policja i zabierze mnie do więzienia! - staram się brzmieć groźnie. Ale Emil nie bardzo wie co to więzienie i znów muszę się zatrzymać i porządnie ścisnąć go pasami.

Matko, my chyba nigdy nie dojedziemy do Suśca!
Jakoś się udało, ale po takich przeżyciach i emocjach - prozac i jakiś napar z pietruszki na uspokojenie nerwów by się przydał. Albo po prostu piwo...

Ale też się nie da, bo mąż wypił już z rana dwa piwa, "czekając na żonę, która wlokła się niemiłosiernie". Jak wakacje to wakacje.
Dla dzieci tak, bo chlapały się w wodzie zalewu nad Zwierzyńcem  jak małe foczki.
Dla nas, rodziców, trochę mniej wakacyjne wakacje - bo oczy trzeba mieć dookoła głowy. A szczególnie na Emila, który uwielbia uciekać po plaży i wyskakiwać z dziwnych miejsc...

Ale może już dość tych opowieści, żeby nie wystraszyć przyszłych mam? :
pozdrowienia dla Ani O. i Marty D.! :)




niedziela, 19 sierpnia 2012

Planeta Małp

Kilka dni temu przyjechali do nas na kilka dni znajomi. Owi znajomi mają małego synka Wojtusia :)

Wojtuś jest super grzecznym chłopaczkiem ale gdy tylko skumplował się z Emilem i Stasiem, nasze mieszkanko zamieniło się w istną planetę małp!

Wojtuś jest w wieku Emila więc obaj zaczęli się ze sobą świetnie dogadywać i uwielbiali wspólne wyprawy nad Wisłę i wieczorne kąpiele w wannie.
Staś próbował dołączyć do ich klanu więc starał się na przeróżne sposoby zwrócić na siebie uwagę. Sposoby miał mało przyjemne, acz najwyraźniej jego zdaniem - bardzo zabawne. I tak, w skrócie rzecz ujmując, Wojtek z Emilem obrywali co chwila samochodem (mniejszym lub większym, choć zazwyczaj większym) w głowę lub inne części ciała.

Emil mając już dość tych ataków terroryzmu zastosował swój cichy plan zwrotu akcji.
Zwrot akcji zaczął przybierać na sile i Staś coraz częściej płakał z powodu Emila. Gdy tylko słyszałam płacz Stasia, Emil od razu wołał:
- "Mamuś, ja tylko letko dotknąłem Stasia. Letko!"
- Dobrze synu, że lekko ale nie powinieneś wcale go bić tylko wołać mnie.- upominam syna.

A po kilku takich upomnieniach zrozumiałam nagle na czym owa lekkość dotyku Emila polegała gdy miałam okazję zrozumieć czym była tajna broń Emila.
Gotuję spokojnie obiad aż tu przybiega Emil i KUJ ! Obrywam pinezką w udo. Całe szczęście, że nie trzymałam patelni w ręku, a wychowywanie dzieci nauczyło mnie opanowania, bo mówię Wam, jakbym przyrąbała Emilowi za tą pinezkę!

Tak, pinezka, owa mała, tajna broń Emila wprowadziła porządek do wspólnych zabaw i Emil mógł się dalej spokojnie bawić z Wojtusiem. Najwyraźniej wyciągnął ją z tablicy korkowej z naszej pracowni, a za miesiąc znowu będę szukała jakiejś faktury, która sfrunęła pewnie gdzieś za biurko.

(Zapamiętać - umieścić wyżej tablicę korkową i umieścić koszyczek z pinezkami na samej górze szafy!!!)

A po kilku dniach pobytu naszych znajomych Emil świetnie opanował nowe słowo.
-"Wiesz co dzisiaj powiedział do mnie Emil?"- pyta mnie rano Artur, a ja nie wiem czy już mam się bać czy wprowadzać się w stan dumy. -"Tata, Ty jeseś hujek".
Zamarłam.
Ale po chwili przypomniałam sobie momenty gdy Emil nabiera wody do wiadereczka i mówi:
-" Poczebuję hody, chcę źbudować hulkan".

No, czyli w końcu uświadomił sobie, że Tata nie jest tylko Tatą i nie dla wszystkich :)




czwartek, 9 sierpnia 2012

Sąsiedzi

To już nie przelewki.
Sąsiedzi od razu wyczuli kiedy wróciliśmy z wakacji (chyba pomyśleli, że nabałaganiliśmy i uciekliśmy) i już dziś leżała anonimowa kartka w naszej skrzynce na listy.

Treść listu brzmiała mniej więcej tak:
"Drodzy sąsiedzi,
uprzejmie prosimy o uprzątnięcie wejścia do klatki schodowej (bla bla bla).
Jeśli nie są państwo w stanie doczyścić zabrudzeń po swoich dzieciach to proszę zamówić firmę malarską i sprzątającą (bla bla). Jeśli nie przeszkadza państwu niechlujny wygląd wejścia to prosimy mieć na uwadze, że nie mieszkają tu państwo sami (bla bla bla). 

Sąsiedzi"


Tak mnie to wybiło z równowagi, że zaniemówiłam.
A miałam właśnie siadać do montażu. Pani A. już od miesiąca czeka na film dzieciaków, Artur w końcu ma trochę czasu na spacery z dziećmi. No ale trudno, z sąsiadami wojny nie warto zaczynać.
Pojechaliśmy po kolejny zmywacz.

Wychodzę zaopatrzona w narzędzia i wiadro wody walczyć z plamami, a Artur rzuca za mną:
- "Poczekaj do 16-stej i szoruj jak będą wracać z pracy, żeby widzieli, że się przejmujemy".


Kolejne 1,5 h spędziłam na szorowaniu wejścia do klatki schodowej. Zszokowałam pumeks do zera, i stępiłam nieco mój najostrzejszy nóż. Zrobiłam też użytek z narzędzi malarskich pożyczonych od przyjaźnie nastawionego sąsiada...

A tak swoją drogą .... ciekawe czy odbyło się jakieś walne zebranie i sąsiedzi wspólnie uradzili, że patrzeć się na to niechlujstwo już nie mogą więc napiszą taki list.... czy po prostu ktoś tu lubi być złośliwy?

Gdy wróciłam padnięta do mieszkania, Artur wyjrzał przez okno, długo wpatrywał się z góry w moje dzieło, po czym orzekł, że i tak nie widzi różnicy.
Czekamy jeszcze na pomoc pana z administracji.

Nie martwcie się drodzy sąsiedzi - już niebawem widok ten niechlujny nie będzie tak raził waszych oczu bo oto przed obliczem ukarze się wkrótce świeża farba na balustradzie zjeżdżalni dla wózków!

ps. post ten jest kontynuacją poprzedniego posta.



wtorek, 7 sierpnia 2012

Picasso

-"Niech Pani spróbuje przerzucić się z farb olejnych na akryle. Mówię Pani, bez zapachu, terpentyny nie potrzeba bo to farby wodne i jak szybko sną! Super sprawa! Przy dzieciach jak znalazł." - przekonywała mnie od dłuższego czasu znajoma Pani Alicja ze sklepu z zaopatrzeniem dla artystów.

No to spróbowałam. I jak już zaczęłam malować to szybko przerzuciłam się na większe formaty. Zaczęłam malować  drewniane pudełka pod decoupage i meble. Pierwsza pod moim obstrzałem znalazła się półka na zabawki do pokoju dziecięcego. Zaopatrzyłam się od razu w półlitrową puszkę białej farby i przystąpiłam do dzieła.
Malowanie na balkonie było bezpieczniejsze bo przecież balkon zawsze można zamknąć zanim Emil wróci z przedszkola, a Staś się obudzi z południowej drzemki.
Półka była sporych rozmiarów bo zabawek dzieciaki też mają sporo. Pomalowałam raz i pojechałam po  Emila. Potem obiad. W międzyczasie Artur otworzył balkon bo gorąco...

Smażę kotlety. Staś się obudził i płacze. Smażę więc kotlety ze Stasiem na rękach i wyginam się jak człowiek guma żeby tylko dziecko się nie poparzyło bo garnki i patelnie to bardzo ciekawe obiekty...

Ale cicho jakoś, podejrzanie cicho... Zaglądam do Emila. Nie ma go. A balkon otwarty. Emil stoi na balkonie  i coś kontempluje w ciszy. Spoglądam i ja w kierunku, w którym coś najwyraźniej ciekawego się znajduje i co widzę?

Schody i całe wejście do klatki schodowej usłane tysiącem białych plam!

Zostawiłam kotlety i pobiegłam z wiadrem wody czyścić to co przyozdobił mój syn. Trzy dni szorowałam. W dzień kiedy Staś spał i w nocy gdy dzieci już spały. Wylewałam na plamy rozpuszczalniki i zmywacze przeróżne, a rezultat wciąż straszy sąsiadów. Czasem ukradkiem zerkam z balonu i obserwuję jak reagują mieszkańcy na to co widzą. Niemal wszyscy wbijają z niedowierzaniem  wzrok w to białe dzieło, pokazują sobie palcami nasz balkon albo próbują zeskrobać palcem którąś z plamek....

Czwartego dnia przyjechali do nas teściowie. Teściowa od razu złapała noże, pumeksy oraz wiadra wody i ruszyła z pomocą w czyszczeniu. Teść pilnując dzieci spoglądał to z balkonu to z parteru i analizował trajektorię lotu puszki z farbą. W końcu orzekł, że " to nie możliwe żeby Emil rzucił półlitrową puszkę z farbą na taką odległość".
(Czyżby podejrzewał, że ja to uczyniłam?)

No cóż, dusza artysty budzi się już w dzieciństwie. Emil najwyraźniej poczuł się obudzony przez wenę i zapragnął poeksperymentować z farbą.
Moja krew!

ps. Szkoda tylko, że nie wyrzucił tej puszki na trawnik...