sobota, 30 czerwca 2012

Chomik kierowca

Coś ostatnio mało piszę.
A to dlatego, że sporo załatwień miałam.
Uch... jak ja nie lubię biegania po urzędach, sądach. Nie cierpię tych wszystkich bankowych przelewów, robienia skanów i wysyłania ich, by po chwili znów i znów wysyłać bo nawet spakowane nie mieszczą się w skrzynce. No i nie cierpię tych skrzynek co przepustowość mają mniejszą niż dawno nie czyszczony zlew!

Gdy jest w końcu popołudnie idziemy z chłopaczkami na plac zabaw.
Emil ubrany próbuje każdą chwilę wykorzystać na psikusy i gdy nakładam buciki Stasiowi, chwyta mnie za kosmyki włosów przy uszach i woła:
- " Mamuś leć, leć" - woła Emil.
- Zaraz polecę tylko ubiorę Stasia.


Ach, jak ja uwielbiam lato. Nie trzeba ubierać rajstopek, skarpetek i tuzinów bluzeczek. Włoży się tylko jakieś szmatki cienkie i można wychodzić. Nie może oczywiście zabraknąć koparek, wywrotek i przeróżnych łopatek.
Ostatnio Emil dostał ode mnie plastikowe kubeczki, dzbanuszki i sztućce. Może mało chłopięca zabawka ale wszystkie dziewczynki z osiedla są jego! Nawet Julka, którą już w tamtym roku próbował podrywać tylko nie znał odpowiedniej metody na podryw więc ciągle ją popychał, szturchał i ciągnął za włosy. Na co Julka tupała nóżką i upominała marszcząc brwi. A teraz? - siedzą razem na zjeżdżalni i popijają herbatkę z piasku - urocze!
(Sąsiad kupił swojemu 1,5-rocznemu wnuczkowi na dzień dziecka całą kuchenkę z garnuszkami więc Emilowe małe kubeczki chyba nie będą poczytane za rodzaj zboczenia?)
                                                             
                                                                         ***
Czasem chłopiec z osiedla przynosi na podwórko chomiki. Teraz są same białe ale był też jeden czarny. Murzynek się nazywał. Ale poczuł zew natury i nie wrócił.

Dzieci uwielbiają bawić się z chomikami ale chomiki raczej przeżywają rodzaj traumy gdy są przez dzieci bawione.
Staś na widok chomików ma uśmiech od ucha do ucha i tupie nóżkami z radości. Ale gdy tylko jakiś chomik dostaje się w jego rączki musi zamieniać się w chomika-gumę by nie być zmiażdżonym przez te rączki.
Emil wymachuje wiaderkiem i coś do wiaderka mówi. Zaglądam do środka, a tu chomik rozcapierzony niczym latająca wiewiórka, próbuje przytrzymać się łapkami dna wiaderka. Oczy przestraszone i okrągłe jak kuleczki.
- Emil tak nie można, zostaw chomika, zobacz jaki on jest przestraszony!
Emil robi smutną minkę - przecież on chciał tylko pobujać chomiczka.

Po chwili biegnie z chomikiem na zjeżdżalnię.
- "Chcesz omiku?
I po sekundzie chomik zostaje wypuszczony z łapek Emila i zjeżdża w siną dal.
- "Omik chce zjechać"- przytakuje sobie Emil.
- Emilku chomiki to nie zabawki, one boją się takiej zabawy.- Mówię do swojego dziecka, a dziecko już z błyskiem w oku świadczącym o nowym pomyśle, biegnie do wielkiej plastikowej ciężarówki.

Usadza chomika na wywrotce i pcha samochodzik. Chomik próbuje uciekać, więc Emil wpada na genialny pomysł:
-"Omik kiejowca"! - i usadza go za kierownicą.
- Nie Emilku! Widzisz, że chomik ucieka, zaraz wpadnie pod koła. Już wystarczy tej zabawy.


I tu miała być jakaś puenta genialna, w stylu: może taki kierowca- chomik jest lepszy od takich autobusowych, którzy przytrzaskują matkę z dziećmi drzwiami zanim ta jeszcze zdąży wysiąść z autobusu ale .... zakończę tak zwyczajnie:
                            KONIEC
" i bomba kto czytał ten trąba"





środa, 13 czerwca 2012

Jak pech to pech...

Dziś trzynasty ale ja zabobonna nie jestem.
Emil trochę przyspał. Poganiam Stasia i siebie by zdążyć na autobus do żłobka z Emilem. Gdy jesteśmy już prawie gotowi do wyjścia Emil woła:
- "Kupkę, kupkę sipko!"
Emil stęka, a ja z niepokojem wbijam oczy w zegar.

Potem biegniemy. By przyspieszyć usadzam sobie Emila " na barana" i jedną ręką pcham wózek ze Stasiem.
Pada deszcz. Artur zabrał samochód, a razem z samochodem folię na wózek i parasolkę dla Emila. Ani Emil ani ja nie mamy przeciwdeszczowych płaszczy :/ a na dodatek Emil nie polubił nowych gumowiaczków :/

Gdy zbliżamy się do przystanku widzę jak pędzi nasz autobus. Mam jeszcze cichą nadzieję, że zatrzymają go światła więc pędzimy i machamy. Kierowca musiał mieć niezły ubaw widząc taką matkę jak wielbłąd wyglądającą. Ale chyba nie miał bo raczej wcale mnie nie widział albo nie chciał widzieć bo wcale się nie zatrzymał. Oberwaliśmy tylko kałużą rozchlapaną przez koła autobusu...

- "Ooo, apolus ojechał.." - zasmucił się Emil... a Staś tylko wierzgnął nóżkami.

- Pojechał, ale zaraz będzie następny. - odpowiadam smutno.

Po dwudziestu zmokniętych minutach wsiedliśmy do autobusu. Tym razem machaliśmy niczym kibice na stadionie więc trudno było nas nie zauważyć.

                                                                    ***
Na parę godzin się rozpogodziło. Czy muszę dodawać, że znów zaczęło padać gdy jechaliśmy po Emilka? Zaszumiało. Ale to chyba tylko los zachichotał zza chmur. Może ten los wcale nie taki ślepy ale złośliwy to na pewno!
Złośliwy też był kierowca autobusu. Znów! Wysiadamy, ja mam jedną nogę na krawężniku, drugą jeszcze w autobusie. Jedną ręką wypycham wózek ze Stasiem, a drugą obejmuję Emilka próbując pomóc mu wysiąść. A tu nagle sygnał Piiiii i drzwi zatrzaskują się na Emilku. No co za pacan z tego kierowcy! Czy ci kierowcy są ślepi? Nie widzą, że kobieta z dziećmi wysiada?!!

                                                                    ***

Po południu wstawiłam do piekarnika ciasto z rabarbarem. Emil jadł sobie zupkę. Nagle woła:
- "Pali pali!"- krzyczy przerażony.
- Co pali? Pewnie znowu zjadłeś ziarenko pieprzu. Dać ci wody do popicia?"
- "Pozalł, pozalł !"
- Kto co pożarł? To na pewno ziarenko pieprzu. Nie krzycz tak.


Emil biegnie z wozem strażackim do kuchni, z której wydobywa się dym. No tak. Staś musiał przekręcić piekarnik na maksa i ciasto się spaliło.

Jak pech to pech!

Zaczynam wierzyć, że pojęcie PECHA jest nie tylko wymysłem roztargnionych i zapominalskich. Coś w tym musi być!
Strzeżcie się!

ps. pozdrowienia dla wszystkich urodzonych 13-stego :)