poniedziałek, 30 stycznia 2012

OSTATNI BASTION

"(...) Doktorze... to ta ku... ha ha ha... nie mogę... Bo mi się przypomniały nasze dysputy u... uczone fenomeny... filozofia... upaniszady... gwiazdy... duch i niebiosa, a kiedy popatrzę na kupę, to... nie mogę! - wybuchną znowu śmiechem. - Co za duch? Kim jest człowiek? Kupa! Kupa! Kupa!(...)"
Stanisław Lem
Szpital  przemienienia

Siedzę sobie przed komputerkiem i objadam się sałatką z kurczaka. Po kilkudniowym poście dogadzam sobie kulinarnie - a co? Należy mi się. Przed telewizorem chłopaki oglądają kreskówki, Artur też poległ w walce o pilota z synkami więc przynajmniej na youtubie pooglądam sobie "rodzinkę.pl." Ale nawet tu spokojnie sobie serialu nie można obejrzeć bo oczywiście Emil przyłazi. Przyłazi dosłownie bo na czworaka, trzymając w ustach przepołowionego kabanoska na styl wampirowy. Za nim czworakuje Staś uradowany, że nie tylko on jeszcze w tym domu na czterech kończynach się porusza.

- Emil, miałeś Stasia uczyć chodzić, a sam się uwsteczniasz... - mówię rozśmieszona nieco tym widokiem.

Chłopcy najwyraźniej stwierdzili, że kreskówek na razie (ale tylko na razie) mają dość i trzeba poprzeszkadzać mamie, więc Staś zaczyna swoją wspinaczkę z wyraźnym marudzeniem mówiącym: mamo weź mnie koniecznie na rączki!!! Emil natomiast zarzuca mi pętlę z tatusiowego paska na nogę i ciągnie. Ciągnie tak, że niestety muszę odłożyć sałatkę i wziąć Stasia na ręce. Ciągnie wciąż więc fotel na kółkach zaczyna się przesuwać i po chwili jedziemy tym wspaniałym wozem jakim jest stary tatusiowy fotel "nibydopracy" (bo bardziej jest to narzędzie tortur). Po 10 sekundach radosnej jazdy Emil najwyraźniej ma dość bycia wołem roboczym więc odkłada pasek i wdrapuje się do nas na fotel. Ale kto teraz nas pociągnie? Trzeba zawołać Tatusia.

Tatuś przyczłapuje do nas i próbuje ciągnąć mnie za nogę by pojazd mógł jechać dalej. Doceniam jego wysiłek ale niech już lepiej idzie pod swój kocyk! Koniec zabawy!

Kiedy wczoraj wieczorem Artur oznajmił, że "ciężkostrawny obiad zrobiłam i na pewno chcę go otruć" wiedziałam, że trzeba będzie się zaopatrzyć w dżem jagodowy i spore ilości papieru toaletowego bo przyszła wreszcie pora na niego.

 Odkąd Emil zaczął chodzić do przedszkola (żłobka w zasadzie, zwanego przez nas przedszkolem) regularnie chorujemy na grypę żołądkową. Zaczyna Emil, potem dopada mnie i Stasia, a na końcu Artura, który w zasadzie jest bardzo, ale to baardzo odporny. Tak odporny, że ostatnio u lekarza był... chyba w szkole średniej i to też nie z powodu jakiejśtam grypy tylko zapalenia wyrostka. 
Ale rotawirusy go niestety pokonują.
Ostatni Bastion pada.

Tak sobie myślę, dlaczego nikt nie wymyślił jeszcze przysłowia w stylu: kupa prawdę Ci powie.
Już kilka dni temu gdy tylko kupka Emila "pachniała" podejrzanie powinnam była się domyśleć, że coś jest nie tak i wzmóc czujność. Niestety odkąd Emil zaczął robić kupkę do nocniczka, ja przestałam się w nią wpatrywać, a tym bardziej ją obwąchiwać. A to był błąd. Może niekoniecznie zgodzę się z moim kochanym Lemem, że człowiek jest tylko kupą ale o człowieku kupa wiele mówi, np. czy jest zdrowy czy nie. A to przecież bardzo dużo!  Dlaczego zatem tak mało rozmawiamy i czytamy o kupie? Zazwyczaj jest to temat wstydliwy, obrzydliwy lub wulgarny. 

Co innego gdy dziecko nasze zrobi w końcu swoją pierwszą kupkę do nocnika - wtedy mamy je ochotę wycałować (dziecko, nie kupę) i ogłaszamy tą nowinę wszystkim znajomym i rodzinie oczywiście. No, mniej nas już cieszą kupki piesków na chodnikach gdy przychodzą roztopy szczególnie. A nie daj Boże jakiś świr zrobi nam kupę pod oknem! - to już w ogóle nie do pomyślenia (patrz "Dzień świra" http://www.youtube.com/watch?v=wCyhy4JUGMg)!

Zatem moi drodzy - nie wstydźmy się czasem spojrzeć na naszą kupę 
- o człowieku wiele mówią jego dzieła !


czwartek, 19 stycznia 2012

GENIUSZ, PO PROSTU GENIUSZ!

Ostatnio Emil przejawia miłość do różnego rodzaju sprzętów kuchennych takich jak: garnki, patelnie i chochle.
Odkąd zobaczył jaką Staś ma radochę obserwując kręcące się niczym bączki pokrywki, sam postanowił przejąć inicjatywę i uzurpował sobie prawo do szuflady zawierającej te narzędzia.
A jak już jakąś rzecz pokocha to idzie z nią wszędzie. Był czas kiedy wyciągałam z osiedlowej piaskownicy ubijaczki (?) z miksera, wczoraj Emil pomaszerował do przedszkola z wewnętrzną blaszką do pieczenia bab, a dziś rano przypomniał sobie o chochli i przykrywce, z którymi się wczoraj kąpał. Wbiegł zatem do łazienki, chwycił metalowe przedmioty i galopuje z nimi po mieszkaniu wykrzykując: "juuuchuuu"!
Staś jest zachwycony.
Próbuje się przyłączyć do zabawy, ale na swój, spokojniejszy nieco sposób. Przez chwilę kontempluje nad patelnią, która leży w pokoju na dywanie. Po czym ściąga skarpetę i wkłada ją do patelni. Zdejmowanie skarpety to jego nowa umiejętność. Próbuje jeszcze ciągnąć paluszki u stopy chichocząc przy tym, a po chwili wraca do swojej skarpety. Miesza ją drewnianą łyżką, dokłada klocki. Może wyszła by wspaniała potrawa ale gotowanie to zakłóca Emil, który podbiega do Stasia i z krzykiem odbiera mu patelnię. Dokładnie nie wiadomo co Emil wykrzykiwał ale oznaczało to mniej więcej: "wszystkie garnki i patelnie należą dziś do mnie, gupku!"


Staś ofuknął go tylko jak kot, wziął swoją własność w postaci skarpety i przeraczował do łazienki. Postanowił zrobić teraz pranie. Otwiera z impetem drzwiczki pralki ale one odskakują i znowu się zamykają. Po kilku takich próbach otwarcia drzwiczek Staś w końcu robi dwa kroczki na czworaka i jest teraz bliżej celu - wielkiego bębna. Wkłada w końcu skarpetę do środka i zamyka drzwi.
Jestem z niego dumna.
Jestem z niego dumna tym bardziej, że dwa dni temu zrobił swoje pierwsze kroczki! On z siebie był wówczas też bardzo dumny i uśmiech miał od ucha do ucha - ostrożności nigdy jednak za wiele więc wciąż woli się przemieszczać jak przystało na prawdziwego Kiciaka - na czworaka. Ewentualnie sunie przez całe mieszkanie popychając krzesełko.

Z Emila też jestem dumna, ostatnio pojawiło się nowe słownictwo: "nie","tu", "ja", "miś", "nos", "oko" i jeszcze kilka innych. I chociaż to śmiesznie mało jak na trzylatka, ja i tak jestem z niego dumna bo jeśli dziecko przez 3 lata mówi tylko "mama, tata, buma" a potem w ciągu dwóch miesięcy pojawiają się nowe słowa, to zachwyt nad umiejętnościami musi być. Tym bardziej gdy dziecko uwieszone niczym małpka na mojej szyi mówi: "mój mamuś".


I, może to głupie, ale pomyślałam sobie wtedy o teorii względności.
Einstein miał oczywiście zupełnie co innego na myśli opisując swoją czterowymiarową przestrzeń to jednak ja przyrównałam siebie do takiego układu inercjalnego w stosunku do moich dzieci. Bo przecież jeśli tylko zmienimy układ odniesienia z ogólnej zasady rozwoju dzieci do układu odniesienia jakim jesteśmy my rodzice i cztery kąty, w których wychowujemy to swoje dziecko to obserwacje i wnioski możemy mieć całkiem zadowalające! Hipoteza może się udać - nasze dziecko jest normalne / zdolne / lub wręcz genialne!

Einstein to jednak geniusz. Jego teorie można stosować w różnych dziedzinach życia!


środa, 18 stycznia 2012

DZIEŃ BABCI

Wczoraj Artur przywiózł Emilka z przedszkola i położył na komodzie dwie laurki.

 "Babciu! Dziadku! Kocham Was! Emilek" 

- widniał napis stworzony przez Gosię, a na odwrocie laurki własnoręczny rysunek Emila.
Pojazd to był zapewne. Jakiego rodzaju? - to już trudniej ocenić. Twór ten bowiem przypominał krzyżówkę czołgu, pociągu i statku, którymi ostatnio, w równym stopniu, Emil się zachwyca. A najbardziej przypominał buta Goofiego z kominem i wieloma kołami.

-" Ooo, jaka piękna łódź podwodna!" - zachwycił się dziadek, który nas odwiedził. Dziadek w młodości służył w Marynarce Wojennej więc skojarzenia były oczywiste.
- "... z kołami i przyczepką...?"- dodaje niepewnie.

Dziadek chcąc się jakoś odwdzięczyć wziął się za naprawy różne, typu: wyrwane gniazdko, poprawianie niedziałających sznurków suszarki w łazience oraz smarowanie zawiasów skrzypiących drzwi wejściowych. Artur nieco protestował przy drzwiach:
 - "Ale po co Tato chce naoliwiać te drzwi? One miały tak skrzypieć ostrzegawczo gdyby jakiś złodziej chciał się włamać albo żona w nocy chciała wymknąć..."


Ja tymczasem chwyciłam za telefon i dzwonię do Babci. Babcia od jakiegoś czasu niezbyt dobrze słyszy więc po chwili rozmowa przebiega w odwrotnym kierunku : Babcia dziękuje za telefon i składa mi życzenia, nie koniecznie z jakiejś konkretnej okazji wygłaszane (np. dobrze się odżywiaj).

 Następna na liście - siostra moja - Agnieszka, bo przecież nie mogę zapomnieć o jej imieninach!
Zawsze zapominałam o urodzinach, imieninach, świętach i innych okolicznościach. Aż się wzięłam za sposób - kojarzyć trzeba! I tak zostało - Dzień Babci i imieniny siostry Agnieszki. Zatem dzwonię, wygłaszam monolog życzeń, dwoję się i troję by brzmiało to choć trochę oryginalnie, a ona niepewnie przerywa i pyta:
- "Ale z jakiej okazji?"
- No, dzień Babci przecież... - odpowiadam, mając nadzieję, że zaskoczy sens mojego skojarzenia.
- "Ale dziś jest 17-sty."
- Aha, to na razie. Zadzwonię za kilka dni. - i rozłączam się.

Wy bądźcie bardziej rozgarnięci i nie zapomnijcie o Dniu Babci! (oraz o imieninach ewentualnych sióstr, tudzież znajomych Agnieszek :)


PRZEPOWIEDNIE CZŁOWIECZE I ANIELSKIE

Przyśnił mi się ... Nie miał skrzydeł ani anielskich włosów rodem z choinki. Może tylko jakiś białe wdzianko, a jednak wiedziałam, że to Ktoś Niezwykły.
-"Mam dla Ciebie przesyłkę" - powiedział tonem kuriera trzymając jakąś paczuszkę pod ręką. - "Pokwituj mi tutaj bo się spieszę."
- Ale przecież ja niczego nie zamawiałam. To na pewno dla mnie? Mogę zobaczyć?- powiedziałam zaskoczona.
- Teraz jeszcze nie możesz otwierać. Zobaczysz w swoim czasie. - Tak sobie rozmawiał ze mną, nie bardzo nawet zwracając na mnie uwagę.
- A jeśli mi się nie spodoba?
- "Trudno u nas i tak nie ma reklamacji. No pokwituj, muszę już lecieć."
I odleciał.

A ja się obudziłam. Co za sen, pomyślałam.
Wkrótce jednak okazało się, że owszem, Biały miał rację.
Przyszedł na świat Emil i moje życie stanęło na głowie.

wtorek, 17 stycznia 2012

"CZASAMI CZŁOWIEK MUSI, INACZEJ SIĘ UDUSI"

Czy mówił Wam ktoś kiedyś, że macie talent?
,,Ależ Ty masz talent! Zdolna z Ciebie osoba!" I, jeśli to oczywiście nie było ironicznie powiedziane, człowiek stawał się lżejszy, wyższy, piórka wręcz wyrastały, a poczucie docenienia wpływało pozytywnie na nastrój, emocje i poczucie własnej wartości.
Ale my wtedy spuszczamy oczy i z rumieńcem na twarzy, odpowiadamy skromnie:
- "Ależ skąd, tak sobie tylko coś bazgram / skrobię / tak mimochodem coś czasem wydziergam..."

Otóż nie! Zaprzestańmy zaprzeczać czemuś co może być prawdą. Jeśli przynajmniej jednej osobie podoba się to co robicie, to może oznaczać, iż naprawdę macie talent! A jakież przyjemne jest poświęcanie czasu sobie i temu co lubicie robić...
I jak się nagle okazuje, że innym też przyjemnie jest pobyć w waszym towarzystwie, bo nagle gdzieś frustracje znikają...
Powiadam Wam, takie komplementy to lek na duszę i choćby miały się okazać fałszywą pigułką - placebo takim po prostu i choćbyśmy sami sobie to nawzajem wmawiali - to też warto!

Pamiętacie Stuhra śpiewającego piosenkę o talencie? Wychwala siebie i swój talent, fałszuje, chrypie i czasem wręcz nie trzyma się rytmu ale przecież śpiewa wyraźnie :
"(...) ale nie o to chodzi 
jak co komu wychodzi (...)."


Homo sapiens sapiens to jednak tak przedziwny gatunek, że posiada skłonności, czy też może dar oceny, wyciągania wniosków. Nawet jeśli czasem jest przez kogoś manipulowany lub wydaje mu się, że się na czymś nie zna lub nie ma prawa oceniać to i tak będzie miał jakieś swoje kanony piękna.

 "To jest brzydkie a tamto mi się podoba" - tak przecież mówimy, chociaż piękno to rzecz względna.
Ci bardziej wychowani, odpowiedzą - "to rzecz gustu, a o gustach się nie dyskutuje."
Mnie jednak zastanawia pewien paradoks. Dlaczego wszyscy znają Picassa i Miro, choć mówią zazwyczaj, że to bohomazy. Wiedzą, że van Gogh obciął sobie ucho i śmieją się, że świr z niego był ale gdy są w Amsterdamie - biegną do Muzeum van Gogha. (A powiadam Wam, że więcej w Prowansji van Gogha niż w Muzeum nazwanym jego imieniem).

Z pewną dawką pruderii potrząsamy głową nad Witkacym, że taki alkoholik i narkoman. On bowiem, bez zażenowania podpisywał swoje obrazy nie tylko nazwiskiem ale też oznaczeniami: FBZ (fajka bez zaciągania), FZZ (fajka z zaciąganiem), NP 12 (nie palił 12 dni) lub po prostu "pyfko" itp. A dziś co się o nim pisze:
"Portrety wszystkich typów są chętnie kupowane przez kolekcjonerów, bowiem są oryginalne i świadczą o wielkiej inwencji artystycznej i talencie Witkacego." (wikipedia)

Oglądając kiedyś obrazy w Muzeum Sztuki w Amsterdamie mój Tato zatrzymał się dłużej przed obrazem z martwą naturą.
- "Czaszka jak żywa" - nie mógł ukryć swojego zachwytu i bacznie przyglądał się malowidłu. Obok obrazu z czaszką wisiały jeszcze inne, pięknie realistyczne. Atłas i aksamit błyszczał, owoce winogron chciało się zjeść i napić wina z pucharków. Ale gdy dziś pytam Tatę czy pamięta jak nazywał się artysta, on wygina usta w podkówkę, oznaczającą - "a bo ja wiem..."
- Ale słoneczniki van Gogha wiesz jak wyglądają chociaż go nie lubisz?

Więc o co tu chodzi? Jeśli nie uważamy, że malujący " bohomazy pseudoartyści" nie mają talentu to dlaczego ich sława sprawiła, że dziś obrazy są sprzedawane za miliony? Dobra reklama? Marketing?  A dlaczego tak często te bohomazy wieszamy na ścianach? Bo modne? Bo pasują do zasłonek? Bo nikt już nie chce jeleni na rykowisku?

A potem przypomniała mi się rozmowa z kolegą, który zajmował się fotografią. Oglądając jego zdjęcia zastanawiałam się niejednokrotnie czy pozowanie jest trudne. Ale on wtedy powiedział:
- "A nie uważasz, że zdjęcie bardziej świadczy o tym, kto je robi niż o modelce / modelu? Fotografujący skrywa się za obiektywem ale zdjęcie i tak pokaże odbicie jego umysłu i stanu ducha".
Dziś się z tym zgadzam, a nawet dodam - zdjęcie pokaże talent fotografującego lub jego brak. Można przeczytać stosy książek o dobrej fotografii ale jeśli nie masz talentu to będziesz robił zwykłe zdjęcia, lepiej lub gorzej dopracowane techniczne. Jeśli masz talent - zrobisz zdjęcie, na którym nawet niezbyt korzystnie wyglądająca osoba przyciągnie czyjś wzrok i będzie do tego zdjęcia wracać, bo wywołało u innych pewne emocje.
I tu pokłony dla koleżanki Heli.


Zatem nawet jeśli ktoś będzie się z Was kiedykolwiek śmiał, gdy zapragniecie uwolnić swój nieodkryty może jeszcze talent, przypomnijcie sobie Stuhra...
                 " (....) czasami człowiek musi
                           inaczej się udusi"(....)


To już chyba czasem lepiej się pośmiać z siebie jeśli nam coś nie wyjdzie lub inni uznają, że się kompromitujemy niżbyśmy mieli się udusić z powodu stłamszonej potrzeby twórczości?




poniedziałek, 16 stycznia 2012

CZY BARANY SIĘ ŻENIĄ?

"Czy barany się żenią?" - wyskakuje pytanie w przerwie reklamowej na kanale Comedy Central - "Tak, tylko barany". - Pojawia się po chwili na ekranie odpowiedź.
Otóż, wyobraźcie sobie, że nie tylko barany.


Mój małżonek, zwany przez znajomych "Kiciusiem", z racji skojarzeń nazwiskowych, również okazał się takim baranem ale chyba niedawno to do niego dotarło.
Siedzi sobie właśnie w swoim pokoiku - pracowni i spędza czas na tzw odpoczynku ze słuchawkami na uszach, a tak na prawdę odpoczywa ode mnie bo ma mnie po prostu czasem dość.

Zawsze byłam pechowa. Ciągle spotykało mnie coś, co innym ludziom normalnie się nie zdarza. Najgorsze było to, że ten pech potrafił być zaraźliwy.
Na przykład - w czasach studenckich rozpaczliwie szukałam pracy za granicą by choć kawałek świata zobaczyć i przy okazji zarobić sobie na komputer lub kurs językowy. I już miałam jechać na Sycylię jako kelnerka w restauracji hotelowej ale akurat wylała jedna z odnóg Etny i zalała pierwsze piętro hotelu...
Umówiona praca w Holandii przy kwiatach w szklarni też nie wypaliła - komputer szklarniowy nawalił i podlał kwiaty zbyt mocno. Rezultatem czego, wszystkie kwiatki zgniły a właściciel zbankrutował.

Dorwała kogoś kiedyś pszczoła na początku marca gdy nic jeszcze nie kwitło ani listek żaden na drzewie się nie pojawił? A mnie owszem, na domiar złego - mam na jad pszczeli uczulenie.
Latarki gasną w moich rękach chociaż baterie dopiero wymieniane, kubki nie mają uszu bo upadając na podłogę jakoś dziwnie tylko ta część im odpada itp.

- "Ona jest pechowa. To na pewno jej wina. To przez nią to się stało" - wykrzykuje czasem mój mąż, wskazując na mnie palcem gdy akurat coś się niefortunnie zdarzy.
-"Ależ jaka znowu pechowa?! - broni mnie mój teść. - "Przecież urodziła Ci dwóch wspaniałych synów!"- przypomina fakt, najwyraźniej uznając potomka płci męskiej za niezwykłe dokonanie. Dokonanie zaprzeczające zdolnościom pechotwórczym.

Jeszcze do niedawna ta cecha śmieszyła mojego męża i intrygowała, dziś już tylko irytuje, więc czasem musi sobie ode mnie odpocząć...
I proszę bardzo, czemu nie. Przecież nikt nie mówił, że słowa przysięgi (...)" i nie opuszczę Cię aż do śmierci" muszą oznaczać, że trzeba być przy sobie ciągle i nieodłącznym być ani na chwilę. Przecież każdy z nas lubi sobie czasem poczytać gazetkę w WC, nie tylko dlatego, że tak długo trwa załatwianie potrzeby fizjologicznej ale dlatego prawdopodobnie, iż stworzyliśmy tam sobie pewien azyl -  królestwo do którego inni nie wejdą gdy chcemy pobyć sami...



Dlatego koleżanki moje drogie, nie martwcie się zbytnio gdy Wasz mąż zniknie czasem gdzieś w czeluściach domu lub zaszyje się z kumplami w knajpce. Oni po prostu muszą od nas czasem odpocząć. Bo wolą ucieczkę przed zrozumieniem pewnej prawdy - wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej wyrastać im zaczęła wełna i boją się, że nie długo wyrosną też rogi... jeśli nie będą dość męscy :)

SCRIBO ERGO SUM - rzecz o Kogucie

Kilka lat temu pracując w pewnej firmie u państwa...nazwijmy ich "Muminki", bardzo polubiłam kolegę Pawełka. Nie było to takie lubienie o jakim pewnie pomyśleliście, jeśli ktoś z Was akurat miał kudłate myśli. Lubiłam go tak po prostu. Wesoły, prostolinijny, szczery, swoim optymizmem potrafił zarażać. Chciało się wręcz przebywać w jego towarzystwie bo powietrze gęstniało od pozytywnej energii.

Pawełek zawsze potrafił rzucić jakimś żarcikiem sytuacyjnym, nigdy się nie obrażał i potrafił wyczuć zdrowy rozsądek pomiędzy obowiązkami a czasem wolnym. Ale jedną z cech, za którą najbardziej go podziwiałam, była umiejętność nawiązywania kontaktów z obcymi ludźmi. Umiejętność ta, nie raz uratowała nasze tyłki przez pogryzieniem przez psy gdy robiliśmy pomiary sytuacyjne i trzeba było wkroczyć na jakiś czas na czyjś teren prywatny. Pawełek zawsze umiał z ludźmi zagadać tak, że ludzie nie tylko zapraszali i uśmiechali się do nas, ale też z chęcią udostępniali swoje łazienki, więc nie musieliśmy szukać krzaków by załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Byłam za to wdzięczna Pawełkowi, gdyż bądź co bądź, jemu i Tomkowi wystarczał rozporek a ja musiałam wystawiać goły tyłek gdy chciałam się wysiusiać na przykład.

Pewnego razu już prawie wkroczyliśmy na teren nieco starszego państwa, już Pawełek pyta o pozwolenie  na pomiary, już ustawia sprzęt a tu kogut jakiś przebiega mu pod nogami i dźga w udo.


Kogut był dorodny i kolorowy, ideał wręcz do tworzenia o nim bajek, piosenek i rysowanek dla dzieci.
- "O, jaki ładny kogucik" - woła Pawełek. - "Będzie w sam raz na pyszny rosołek. I zdrowy jaki, biega tak sobie w koło domu, robaczki różne pożera" - rozmarzył się Pawełek....
- " Jakie robaczki?! Jaki rosołek?!" - wykrzykuje starsza pani z przestrachem w oczach, łapie kogucika na ręce i ucieka hen za domek.
- "To nasz domowy kogucik" - wyjaśnia małżonek starszej pani. - "Mieliśmy już kilka psów i kotów. Małżonka zawsze przeżywała ich odejście, a teraz mamy domowego koguta i on pełni funkcję psa, tak jakby..."- powiedział rzeczowo starszy pan i poszedł pocieszać małżonkę.
A my z Pawełkiem i Tomkiem spojrzeliśmy po sobie z konsternacją i dokończyliśmy pomiary w milczeniu.

Zakańczając myśl o Pawełku, napiszę o nim jeszcze jedno - powiedział kiedyś fajne zdanie, które teraz można nazwać wręcz proroczym:
- "Za kilka lat, jeśli nie będzie o tobie wzmianki w internecie, to tak jakby Cię nie było."
I tak na dobrą sprawę, chyba właśnie wkroczyliśmy w tą e-rę. Bo kto z nas szukając jakiejś informacji sięga jeszcze po encyklopedię, słownik, książkę telefoniczną? Czy ktoś z nas wysyła jeszcze normalne listy do znajomych lub przynajmniej kartki świąteczne lub te z podróży. Wszystko odbywa się przez internet lub komórkę ewentualnie. A przebywając za granicą i nie mając połączenia z siecią, nie czujecie się czasem jak astronauci, którzy stracili kontakt z bazą i dryfują gdzieś w nieznanej przestrzeni?
Czymś absurdalnym wydaje mi się dokarmianie jakichś zwierzątek online ale i takie coś zaistniało w cyberprzestrzeni.

I tak sobie myślę, że zaczyna nasz świat przypominać taki trochę Matrix. Chcemy się czegoś dowiedzieć, nauczyć - wystarczy być online więc podłączamy się i już dryfujemy w innym świecie.
To nie jest znowu tak, że potępiam ten nowy świat, bo przecież i ja skorzystałam ze słownika łacińsko-polskiego online aby stworzyć tytuł tego opowiadania; po prostu zastanawia mnie to jako społeczne zjawisko. Zjawisko, które wcześniej, po trosze, był w stanie sobie wyobrazić np S.Lem pisząc swoje fantastyczne opowiadania. Dziś ta fantastyka wkracza w życie...

A jednak czasem z sentymentem patrzę przez okno na sąsiada gdy wyprowadza pieska na dwór. Może warto mieć takiego przyjaciela, który nas wyciągnie na zewnątrz, choćby to był pies lub kogut, bylebyśmy tylko nie zapomnieli, że tam, na zewnątrz jest prawdziwy świat.

Ale na wszelki wypadek, ja też stworzyłam bloga, żeby istnieć, chociaż Kartezjusz mówił kiedyś, że wystarczy myśleć alby istnieć :)


sobota, 14 stycznia 2012

GADAJĄCE SŁONIE I UŚMIECHNIĘTE WAŁKI

    "Pewnego wichrowego dnia prosiaczek zrozumiał, że nie ma szans zmierzyć się z potężnym wiatrem."



W Stumilowym lesie Prosiaczek zmagał się z potęgą natury jaką jest wiatr, a w domku Kiciaków, pewnego wiosennego dnia mały Staś zmagał się z wojowniczą naturą swojego brata Emila. I owego dnia zrozumiał, że nie ma szans zmierzyć się z tornadem jakim Emil potrafił być...

Staś miał wówczas 3 albo 4 miesiące, bujał się w kołyseczce zrobionej z fotelika samochodowego i bacznie obserwował świat z perspektywy żabiej. Niewiele jeszcze potrafił ale instynktownie umiał wyczuć zagrożenie, szczególnie w postaci zbliżającego się Emila. Krzyczał wtedy wniebogłosy a mama natychmiast przybiegała, brała go na rączki, a Emila strofowała.

Tego jednak dnia, Emil miał tajny plan - eksperymenty ściśle tajne na swoim młodszym bracie. Skorzystał z chwili nieuwagi mamy (mama miała biegunkę), pobiegł po istrumenta i natychmiast zakleił buzię Stasia szeroką taśmą izolacyjną aby wytłumić jego próby ratunku. Taśma dosyć ciężko się odwijała a Staś trochę się wiercił ale cel można było uznać za osiągnięty. Teraz pora na wałek.

Wałek - to było to coś, czego Emil dokładnie nie znał. Mama bowiem rzadko używała tego narzędzia. Pamiętał jak babcia wręczając wałek mamie dostojnym głosem mówiła, iż "każda żona i matka powinna mieć w domu wałek"  ale do czego on miał służyć, o tym Emil nie miał jeszcze okazji się przekonać; zatem postanowił wykonać eksperyment.

Eksperyment można było uznać za dokonany ale w ostatniej jego fazie wbiegła mama znowu coś wykrzykując. I jak tu można zdobywać wiedzę o świecie, gdy mama ciągle czegoś zabrania.


MAMA:
   Musiałam podjąć zdecydowane kroki by zapobiec dalszemu maltretowaniu Stasia przez Emila.
   Ale jak to uczynić?!
   Pomysł był genialny w swej prostocie - wałek dostał twarz oraz imię. Jeśli dziecko żyje w świecie gadających narzędzi ("Maniek i gadające narzędzia"), śpiewających i przedstawiających się słoni oraz innych grających zabawek tętniących życiem, to najwyraźniej dziecko rozumie iż te zabawki są żywe. Przez kolejne pół godziny wałek Waldemar rozmawiał z Tłuczkiem do mięsa o imieniu Teofil jak bardzo lubi dzieci i jak bardzo go boli gdy dzieci tłuką nim inne dzieci. Na wszelki wypadek imiona i buzie dostały też drewniana łyżka i łopatka - Łucja i Łeneonora.
 

Nie wiem czy plan zadziałał czy też może Emil poprzestał na wałkowaniu Stasia bo dowiedział się na czym polega działanie wałka. W każdym razie Staś ma dzisiaj osiem zębów i skutecznie potrafi wykorzystać je do samoobrony.
Ale Emil umie nawet przykrywką do garnka wymusić upragniony cel. Na przykrywce niestety nie udało się narysować buzi bo się zaraz zmazuje. Było jeszcze trochę mrożonego groszku w zamrażarce więc opuchlizna nad okiem Stasia nie będzie duża... Mam nadzieję....

A ja zrozumiałam, że muszę być jak Pepe Pan Dziobak. Pepe Pan Dziobak to jedna z moich ulubionych postaci z kreskówek - niby zwykły dziobak z jednym okiem patrzącym się w zupełnie inną stronę niż drugie, a tak naprawdę tajny agent ratujący świat przed zagładą.
Moje oczy też muszą obserwować to jednego to drugiego Kiciaczka żeby wciąż ratować ich przed samozagładą!


ps. O co chodzi z gadającym słoniem? Mamy taką zabawkę słonia, który przedstawia się, śpiewa i liczy. Niestety, intensywnie ostatnio tłuczony, po uruchomieniu śpiewa tylko :"cześć, jestem słoń" - i tak ze 150 razy zanim uda mi się go uciszyć walnięciem o ścianę. Słoń bowiem dojście do baterii ma zaśrubowane a śrubokręt o odpowiednich rozmiarach schowałam dawno temu i nie wiem gdzie, żeby go Emil nie znalazł i Stasiowi krzywdy nie zrobił....


WYKRYWACZ RZECZY ZAGUBIONYCH

WYKRYWACZ RZECZY ZAGUBIONYCH

Pocztę mailową oraz wszelkie wiadomości i ploteczki czytam w internecie nocami lub w południe kiedy akurat Staś śpi a Emil np ogląda bajeczkę. Otóż nadarzyła się ta chwila, siadam zatem przed komputerkiem i już planuję założenie słuchawek i odjazd w fajną muzykę gdy do pokoju wpada Emil.

Emil wygląda dość nietypowo, chociaż właściwie to określenie dla tej osóbki nie jest adekwatne bo dziecko to ogólnie rzecz ujmując jest nietypowe. Cóż nietypowego w wyglądzie tym razem zdarzyło się dziecku? Dziecko moje posiadało dwie czarne kreski pod nosem i mały wąsik pośrodku brody - kropka w kropkę d'Artagnan!

Przyglądam się temu zjawisku bliżej....Wąsik okazuje się pieczątką z dawno zaginionego datownika a podobne piecząteczki znakują nie tylko twarz ale również każdy palec prawej ręki (Emil zapowiada się na leworęcznego artystę), nogi oraz brzuszek. Wchodzę do pokoju, w którym przez krótką chwilkę przebywał sam i co widzę?!
17 paź 2015 woła czarnymi pieczątkami telewizor.
17 paź 2015 woła stolik.
17 paź 2015 woła szafka oraz kawałek podłogi i drewniana zabawka-dźwig.
No i oczywiście wąsik Emila woła 17 paź 2015.


Przepowiednia jakaś czy co? Muszę zapisać tą datę bo w przypadki nie wierzę. No i oczywiście cieszę się, że datownik się odnalazł. Nie potrzebowałam go tak bardzo jak pieczątki firmowej ale czasem mi go brakowało... tak po prostu z sentymentu.

Wrzucam Emila do wanny ale budzi się Staś.

Usadzam zatem Stasia przed lustrzanymi drzwiami szafy w przedpokoju i upewniając się, że Staś ma zajęcie w postaci całowania swojego odbicia i robienia minek, wracam do szorowania Emila.

Po chwili, czystego już Emila, owiniętego w ręcznik wynoszę z łazienki po strażacku. Jestem nieco zła, bo Emil tak entuzjastycznie okazywał radość z kąpieli, że jestem niemal zupełnie przemoczona.

Staś znikł sprzed lustra.
Siedział teraz przed komodą na bieliznę, mamrotał coś w swoim języku i z radością wyrzucał za siebie ostatnie skarpety i majtki moje. Za nim piętrzył się już stosik takiej bielizny a głowę przyozdabiał biustonosz w kwiatki. Staś najwyraźniej uznał go za bardzo dostoją czapeczkę. Skarpetki nie były ciekawe, majtki tak średnio ale biustonosze - to było to!

Po chwili do pokoju wbiegł golutki Emil. I gdy ja upychałam bieliznę do szuflad komody, Emil dołączając do zabawy Stasia zaczął wytrząsać z drugiej komody tatusiowe ubrania. A ja tak stałam, patrzyłam się na to zjawisko i nie wiedziałam czy się śmiać czy załamywać ręce.

Przy okazji znalazło się kilka zaginionych rzeczy takich jak: spinka do włosów, gruszka do nosa, tatusiowy kabelek do celów tylko jemu znanych, kilka żołnierzyków i śrubokręt. Oraz kilka innych drobiazgów dawno zapomnianych przez rodziców a odnalezionych przez ich dzieci.


Moja babcia zawsze modli się do św. Antoniego, gdy coś jej się zapodzieje. Św. Antoni, owszem nie zaszkodzi, w naszym jednak przypadku bardziej można polegać na małych urwisach. Jeśli masz małe dzieci to na pewno odnajdą dawno zagubioną rzecz i zapewne nie zawahają się jej użyć.
Zaprawdę, powiadam Wam: nie ma lepszego wykrywacza rzeczy zagubionych niż własne dziecko!





piątek, 13 stycznia 2012

CISZA ZAWSZE PODEJRZANA

CISZA ZAWSZE PODEJRZANA

"Reszta jest milczeniem" - powiada Hamlet i umiera.
U mnie w domciu, cisza zazwyczaj zapowiada jakąś tragedię. Aż chciałoby się wykrzyknąć : "Co mnie skłoniło" do posiadania dzieci?!

Jakiś czas temu dostałam telefon sprawy urzędowej więc musiałam uciekać przed Emilem po różnych zakamarkach mieszkania byleby tylko chociaż kawałek rozmowy mógł przebiec w pozornej ciszy. Emil próbował mi coś powiedzieć, wymachując energicznie rączkami i wypinając pupkę. Nie mając czasu na zabawę w kalambury (moje dziecko niestety umie wypowiadać tylko kilka słów) zignorowałam go. Chwilę później usiadłam spokojnie w fotelu, kończąc moją kawę i ciesząc się, że dziecko jest w końcu na tyle samodzielne, że bawi się samo.

Kolejną chwilę później mój szósty zmysł podpowiada mi, że TA CISZA JEST PODEJRZANA.
Zaglądam dyskretnie do dziecinnego pokoju - nie ma go. Zaglądam do drugiego pokoju - JEST! Dostaję wytrzeszczu oczu i wpadam niemal w panikę bo Emil ma czerwoną buzię i czerwone rączki, które ogląda z niedowierzaniem.
Co się stało synku ! - wykrzykuję, a w głowie plączą mi się myśli - czym on mógł się skaleczyć?
Po sekundzie jednak przytomnieję - to nie jest żadna krew, to moje farby OLEJNE. Cwaniaczek wdrapał się, nie wiem jakim cudem, na stolik i z parapetu dorwał moją paletę. Umorusawszy sobie rączki stwierdził, że czas już najwyższy coś stworzyć nie tylko kredkami. Mój wzrok pada na prawie ukończony  obraz - prezent ślubny dla znajomych.
MATKO BOSKA! - wykrzykuję nie dowierzając.

Matka Boska, owszem była to, kiedyś, a obecnie obraz przypominał abstrakcję w czerwone bazgroły a Matka Boska wyglądała jakby dostała menstruacji co najmniej.

Emil najwyraźniej zadowolony był z dzieła, bo uśmiech miał szczery i rozbrajający po prostu, a rączka dumnie wskazywała dzieło Twórcy Niezwykłego.

Gdy już otrząsnęłam się z szoku, znów włączyła mi się czerwona lampka w głowie? Dlaczego Emil nie ma na sobie spodenek i majtek?
Pozwalając by zmysł węchu mnie prowadził doszłam do dziecinnego pokoju. Podejrzane...Rozglądam się ...nic...Wącham intensywniej...Na pewno coś jest....

Było....Twór koloru czekoladowego schowany pod nowiutką miseczką w misie. Miseczka leżała niewinnie na środku pokoiku, niczym kapelusik, a spod kapelusika uwalniał się czar zdrowej kupki.

Emil! Gdzie jesteś!? Wyłaź natychmiast! - wykrzykuję czerwona ze złości.

Dziecko najwyraźniej bawiło się ze mną w chowanego ale przy okazji, siedząc za fotelem, korzystało z wolnej przestrzeni ściany ozdabiając ją w samochody.
No nie, tego już za wiele.

Emil jednak nie wie co chodzi, uśmiecha się tylko pokazując komplet uzębienia.
Ale w sumie... po co ta złość. Przecież pomysłowość i zdolności ma po mnie! ;)



środa, 11 stycznia 2012

ISTOTA METAFIZYCZNA

Stoję przy moim samochodziku absolutnie zdeterminowana na złapanie silnego mężczyzny. W końcu jest! Duży i silny więc odpowiedni. Wygląda na budowlańca lub malarza w swoich nieco ubrudzonych spodniach. Nada się !

- Panie, panie ! - wołam muskularnego faceta.
Ten, nieco spłoszony, ogląda się za siebie, jakby chciał się upewnić czy zawołanie skierowane jest do niego. Po czym zbliża się dziarskim krokiem.
- Czy mógłby mi pan pomóc? Nie mogę uruchomić silnika. - Proszę błagalnym tonem i staram się wyglądać na biedne ale urocze dziewczę.
Facecik próbuje przekręcić kluczyki ale one ani drgną.
- Hmmm... nie mogę przekręcić kluczyków. Wydaje mi się, że wystarczy ruszyć kierownicą...

Odkrywcze! A niby czemu ja tu tak sterczę pod tym supermarketem i wabię faceta? Bo właśnie to ruszenie kierownicą przekracza moje możliwości. Już nawet próbowałam pchać auto. Obserwujący mnie ludzie musieli mieć niezły ubaw!

- "Pewnie ma pani immobilizer" ! - wykrzyknął.

- ..... - tu moje milczenie i wielkie oczy. Ale lepiej mieć wielkie oczy,, zachować milczenie i sprawiać wrażenie mądrej niż raz się odezwać i rozwiać wszelkie złudzenia".

Po chwili auto zostało uruchomione a ja rozpoczęłam jazdę po krawężnikach. Nawiasem mówiąc - mam słabość do krawężników i trawników....

Jeszcze niedawno zachód słońca nad Oceanem Spokojnym, tysiące promyczków witraży Notre-Dame, zapach orientu, krymskie stepy, smak holenderskich truskawek, szum nowojorskiego metra, szkockie zamki.... cały świat w zasięgu ręki...
A tymczasem moje podróże ograniczają się do wyprawy po synka do przedszkola  oraz załatwianie sprawunków różnych na mieście.

"Człowiek bez podróży przestaje być istotą metaficzyczną".
Oj przestaje....

WBREW MODZIE

Czy macie czasem takie uczucie jakbyście biegli w zupełnie innym kierunku niż planowaliście? Albo jakbyście biegli a wszystko dookoła wirowało wokół Was - zupełnie jak we śnie, w którym jesteście pasażerem pociągu, pędzącego w sobie tylko znanym przeznaczeniu?
Tak ostatnio jest ze mną.

Ostatnio budzę się z dziwnym uczuciem paniki, że czas biegnie coraz szybciej a ja o czymś zapomniałam i nie mogę za cholerę przypomnieć sobie o czym nie miałam zapomnieć. No własnie - ledwo przekroczy się trzydziestkę a już dopada skleroza, a już stado dziko siwych włosów wyrasta z głowy i czas biegnie coraz szybciej.

No i stało się to co do tej pory robiłam patrząc na innych, starszych nieco od siebie koleżanek i kolegów. Niby nie ma się z czego śmiać a jednak...Starzeję się! Już włosów nie będzie kolorowało się dla fanaberii a z konieczności zamaskowania wieku, już czas beztroski minął - dzieciaki ledwo wyszły z kołyski a już wskakują na głowę. Głowa coraz bardziej przypomina głowę Einstaina ale tylko z powodu tych siwych, sterczących włosów a w środku bardziej zaczyna przypominać głowę pani Matejkowej...Czy wiecie co się stało z panią Matejkową -żoną Jana Matejki? No właśnie. Wszyscy znamy Matejkę i jego dzieła ale nikt nie słyszał o jego żonie. Żona natomiast zostawiona sama sobie zwariowała przy gromadce dzieci..Poprostu szlag ją trafił psychicznie rzecz ujmując. Mnie czasem też szlag trafia ale mam nadzieję, że dam sobie radę.

W każdym razie nie wierzcie reklamom w stylu :" chciałam mieć więcej czasu dla rodziny więc założyłam firmę" - nie będziesz ani dobrym pracownikiem ani dobrym rodzicem...
Niby chce się brać los w swoje ręce bo przecież, jak to w naszym kraju bywa - rodzisz dziecko - "do widzenia, od dzisiaj pani już u nas nie pracuje. " Zatem zakładam własną działalność.. I dopiero się zaczyna. Dociera do mnie jak trudno będzie pogodzić bycie mamą i robienie jeszcze czegoś....

A w dodatku trzeba być "na szpilkach", trzeba być "szczupłym", modnym itp.

Nic z tego, ja chodzę w normalnych, płaskich butach bo tylko w takich można wygodnie i bezpiecznie przenieść małe dziecko albo prowadzić samochód i nie mieć wieczorami obolałych stóp.
Pozwoliłam sobie też na komfort posiadania 5 kg więcej niż przed urodzeniem dzieciaczków bo jestem kobietką!

A to ostatnimi czasy - ja :)